fał się powoli. Księdzowa ścigała go z otwartymi ramionami.
— Pani dobrodziejko łaskawa — mamrotał pan Jakobènc — w najgłębszym respekcie wdzięczny, ale niegodzien.
Zwrócony twarzą ku księdzowej cofał się nadal zręcznie w takt muzyki, księdzowa przyśpieszyła pościg. Krążąc tak wokół stołu wykonywali taniec Józefa, w respekcie zmykającego przed Putyfarową. Jednak przy którymś z rogów stołu pan Jakobènc dopędzony przymknął oczy i poddał się. Zaledwie dotykając rąk i talii tancerki, jak gdyby ujmował rozpalone żelazo, z całej siły oddalając swój korpus od niej i wypinając się nadmiernie wstecz, okręcał ją ceremonialnie, pedantycznie przytupując w takt polki-mazurki tańczonej w rytmie zadzierzystego arkana. Bohaterski pas groźnie corkotał łańcuszkami i sprzączkami. Księdzowa wywijała swym tancerzem śmiało choć z trudem. Cała izba huczała nieustannym śmiechem. Ołenka przedarła się przez tłum do drugiej izby, aby rozradować Kałynę wieścią o radosnym zdarzeniu. Jednak pan Jakobènc zwyciężył. Ścinając usta i spuszczając oczy, z determinacją posadził nagle tancerkę na ławie. W głębokim ukłonie pocałował ją w rękę. Oddalił się pośpiesznie. Księdzowa nie dała za wygraną.
— A teraz bez obrazy, po chłopcach — żonaci — dygnęła przed dziedzicem. Ten odtańczywszy wdzięcznie coś w rodzaju walca, podziękował równie prędko i grzecznie jak pan Jakobènc. Znów wołała księdzowa: — A teraz wdowcy! — zwróciła się do Tanasija: — Tanaseńku! — krzyczała w rozpaczy — Rzemyka, rzemyka! bo sznurek spada, spodnie niepewne.
W pośpiechu zakrzątano się i przepasano rzemykiem spodnie i rozchełstaną z nich w bufach koszulę Tanasija. W krótkich blaszanych spodniach, z obnażonymi powyżej kostek nogami, bez kieptara i bez ozdób, tańczył Tanasij-pokutnik długo a coraz rozmaszyściej, aż tancerka jęknęła:
— Ginę! Zamęczycie każdą, wam potrzebna najmłodsza. Puśćcie, uff!
Upadła na ławkę, lecz nadal kierowała tańcem wykrzykując:
— Panie wybierają. Katerynko, Ołenko, chapajcie się tańca, aby nie zasnął.
Ołenka chwyciła Tanasija, stara kuma Duwyda, który choć ustrojony w kapelusz watażkowski, był niemało przerażony. Ciągniony przez tancerkę stąpał szeroko, potrącając ludzi i uderzając łokciami o ściany i sprzęty.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/315
Ta strona została skorygowana.