— Wcale nie! Jestem i pozostanę katolikiem, jednak nie uważam, by darwinizm lub powiedzmy lepiej teoria naturalna rozwoju i selekcji były w zasadzie sprzeczne z nauką Kościoła, jak się to czasem wypisuje.
Pan Jakobènc sięgnął niecierpliwie po tabakierkę, kichnął potężnie, wytarł nos cierpliwie, znów mówił cierpliwie:
— Najakuratniej różnice bagatelne, Kościół utrzymuje od wielu wieków tak wielkie i kolorowe menażerie, że chyba o tej przemianie coś niecoś zakarbował. A co do doktryn, zastrzegam się, zachowuję wobec nich ścisłą neutralność bez czułości i nie chciałbym pana urazić.
— Proszę mówić, nie lękam się argumentów.
Pan Jakobènc wykładał prawie uroczyście:
— Doktryna, teologia, ten tego, dziedzicu panie dobrodzieju, to w ten deseń jak reguły i wyjątki z gramatyki łacińskiej: ter-cadaver, ver-papaver. Pan rozumie? Trup i mak... Módlmy się na niby o śliczne wyjątki od niedzieli, a na co dzień po staremu, władza od Boga, co tureckie Turkowi. I dalej zwalajmy całe brzemię przemiany doskonałej na ramiona Turków. Byleby nie osłabli, byleby nie zniechęcili się! Bo jeśli będą wytrwale rżnąć przez cały rok przez wiele lat i wieków, to może na jakieś święto wielkie pozostaną sami doskonali chrześcijanie.
Dziedzic zasępił się, gryzł wargi.
— Drogi panie, za co i jakim prawem mówi pan ze mną jak z dzieckiem?
Pan Jakobènc popatrzył uważnie, znów pospieszył się odrobinę:
— Wcale nie, pan jest poważny, po prostu ponad swój wiek, co najważniejsze ponad swój świetny stan ziemiański i rycerski, ten-tego, von Ferbel zu Bakarat, chevalier de Monte Carlo. Hm, tylko po co nakładać łajdakom maski dziecinne? Postęp caca, caca, gardła ci pomacam. Walka o byt — i to ma być naukowe?! — Nie zażywając tabaki pan Jakobènc kichnął.
— Zatem nie ma walki o byt? — pytał dziedzic.
Pan Jakobènc podniósł głos:
— Mój dobrodzieju, po cóż rozzuchwalać wszystkich łajdaków, nawet tych, co już w trawie przycichli? Dlaczegóż o byt? Turcy walczą zawzięcie o nasz niebyt, a my wszyscy inni od Kut aż po Atlantyk i tam dalej, walczymy o dostępne ceny i jakość towaru. Niech konkurenci probują, proszę! Bo jeśli znajdzie się taki, co wszystkich konkurentów w niebyt zapędzi,
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/320
Ta strona została skorygowana.