Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/321

Ta strona została skorygowana.

to dopiero będzie łajdak najokazalszy. Wówczas wszyscy klienci będą chodzić w butach szmaciastych i papierowych, zamiast ze skóry, tak jak już nam wepchali gazetowy papier, zamiast pergaminu. Walka o byt.
— I cóż z tego wynika?
— Wynika najdobitniej, że na żadną doskonałość ani na przemianę nie ma najmniejszych danych. I po co ta cała dziecinada, aby akuratnie łajdaków podjudzać, maskując od razu expedite.
— A jakież pan ma dane?
Pan Jakobènc zamyślił się.
— Dużo by o tym mówić, a powiem dla przykładu, że nowsze wyroby z safianu i wszystkie te pasy, tkaniny, jak u nas słuckie, kuckie i buczackie nie dorównują dawnym, ani na pięć procent. Nawet zachwalane rękawiczki francuskie coraz gorsze, wszystko w ten sam deseń, tandeta górą — przemiana.
Dziedzic zniecierpliwił się:
— Gołosłowne twierdzenie.
— Proszę zapytać Ormian z Valence — odparł spokojnie pan Jakobènc.
Dziedzic odcinał się jeszcze:
— A może pociągi i okręty parowe sprzed stu lat także doskonalsze od dzisiejszych?
Pan Jakobènc zaśmiał się sucho:
— Ha, jeśli pan dobrodziej chce przetransportować ludzkość maszynami parowymi w krainę doskonałości, to nie przeszkadzam.
— A przecież — odparł dziedzic — i ten zarzut niefortunny, bo przesiedlanie ludzi może uporać się z zatęchłym zastojem i przynieść zmiany zbawienne. Emigracja, kolonizacja, nowe warunki, proszę spojrzeć na Amerykę.
— Jeszcze zbawienniej wymiotą ów zatęchły zastój maszyny zniszczenia, należy tylko co prędzej finansować Turków. A zresztą jeśli nawet oni już nie potrafią, znajdą się tacy.
Dziedzic już nie odpowiadał, zamilkli. Tanasij cały czas słuchał uważnie, a jeszcze uważniej śledził twarze i gesty rozmówców. Odezwał się ostrożnie:
— Pozwólcie, panowie, widzę, że jeden mówi z serca, a drugi z wątroby, ale o cóż wam chodzi, do czego te małpy?
Ożywiony znów dziedzic tłumaczył chętnie, dobitnie:
— Ja mówię, że człowiek staje się coraz lepszy, że zmienia