Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/323

Ta strona została skorygowana.

że gorsi, bo widzę to. Może to tymczasem? A może już idzie pod koniec świata? To i tak w ręku Boga samego, nie człowieka. Choć jest między nami tutaj taki biskup tajemny, co uparł się, że wszystko, wszyściutko od samego człowieka zależy... Niby taki koń, co sam trzyma swoje lejce. Daj mu Boże! No, a jakże teraz panie Jakobènc, wy o małpach tłomaczycie?
Pan Jakobènc szydził spokojnie:
— Wytłomaczyć nietrudno: pan dziedzic otwiera kasę, daje kredyt otwarty, na pięćdziesiąt tysięcy, nie, na sto tysięcy guldenów: chodźcie małpy, bierzcie pieniądze. Bo wierzy, że małpa przemieni się w człowieka. A u mnie nic za darmo, nic na kredyt. Tu towar, tam gotówka. I cóż widzę? Oto człowiek już jest małpą.
Tanasij słuchał uważnie, westchnął głęboko:
— To nie tak źle. Małpa także boże stworzenie, chudoba szczera, pouczyć się da, rozum ma i serce, a urągać jej grzech. Nie widziałem ja małp, Boże mój, żal mi bardzo, ale stary pan Rozwadowski, dziedzicowego leśnika Aleksandra ojciec, opowiadał mi dziwa o małpie tej, co była u księcia i nazywała się Fryc. Włoski miała rude, długie, zaczesane gładziutko, jak u panienki, oczy wielkie, zmyślne, ruchliwe, a rączki czarne jak u tych ludzi czarnych, co nazywają się „mużeny“, mówi pan Rozwadowski. Luba jak dziecko, chętna jak wierny sługa. Tylko głaskać i całować. Naprzód chowali ją razem z dzieckiem, tym samym lekkim paniczem, co frunął z Jaskółką Szumejową. Z początku była dużo mądrzejsza od dziecka, grzeczniejsza także, powiada pan Rozwadowski, a ja sobie myślę, że potem także, bo nikogo nie zdradziła ani nie uciekła. Ubierali ją ładnie, czyściutko, z czasem nauczyła się koszulki prasować żelazkiem. Nie każdy człowiek to potrafi. Siedziała przy stole razem z małym paniczem, przystojnie z ręcznikiem na szyi, jadła z talerza. A był u kniazia tłusty piesek, z krzywymi łapkami, Bimbuś się nazywał. Fryc najlepiej go lubił ze wszystkich psów. Gdy siedzieli przy stole razem z dzieckiem, Bimbuś przysiadał na tylnych nogach i prosił chleba czy kartofli. Mały panicz kopał pieska nogą, a małpa nie! Dawała mu jeść prosto do pyska. Miarkujecie teraz jaka małpa? mówi pan Rozwadowski. Ja trochę się podśmiewam ze starego pana i powiadam: „Panie lubyj, dawała mu to, czego sama nie chciała, tak samo jak ludzie“. — „Nie, Tanasiju“, mówi pan Rozwadowski, „zrozumcie, trzymała kartofel i raz sobie do pyska, a raz Bimbusiowi, i tak to szło“. — „No dobrze“, mówię ja,