Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/324

Ta strona została skorygowana.

„to po prostu była durna, dawała jak dureń“. A pan Rozwadowski rozkrzyczał się: „Gadaj z wami, nic nie rozumiecie, posłuchajcież. Miała zabawkę, kołatawkę czerwono-zieloną, czasem lubowała się nią i lizała, a potem trzymała wciąż pod pachą. Za nic nie chciała jej dać temu małemu paniczowi, co choć miał swoją, wciąż się napierał. Z kołatawką pod pachą Fryc jadł sobie grzecznie, ważnie, jakby ksiądz służbę odprawiał, a dopiero gdy książę wchodził do pokoju, rzucał jedzenie, wskakiwał, obejmował go, lizał i jemu prosto do ust pchał swoją zabawkę. Nikomu więcej? Cóż? durny był?“ — „Prawda“, powiadam, „widzę, że nie“. No i pan Rozwadowski tak dalej powiastował: „Nauczyli potem Fryca siadać na koźle obok furmana, i kiedy wózek czy powóz zaprzęgnięty zajeżdżał, Fryc jednym skokiem hyc i już był na koźle. Gdy powóz czekał, Fryc lazł do koni pieścić się. Z początku konie płoszyły się, potem przywykły, i Fryc odpędzał muchy, lizał koniom uszy, oczy i nozdrza. No cóż, może nie doskonałość? Raz książę wziął Fryca do puszczy na polowanie. Schowali się obaj na stanowisku wysoko na drzewie, a tu niedźwiedź z gąszczy wyrwał się do przynęty. Fryc przestraszył się bardzo, widać nie o siebie tylko, jeszcze więcej o swego pana, obejmował go, zasłaniał, a wrzeszczał w niebogłosy. Wreszcie zeskoczył na dół, puścił się foszkać na niedźwiedzia. Spłoszył go od przynęty, mało nie popsuł polowania. A kiedy niedźwiedź padł od kulki, Fryc biegał od niedźwiedzia do pana, to niedźwiedzia lizał po nosie, to księcia.“ — Tak słowo w słowo opowiadał stary pan Rozwadowski, on nie kłamie i to prawda. I z tego widać, mój luby panie Jakobènc, że przecież jest nadzieja, bo gdy Hospod wejrzy na nas, będzie przemiana. Ludzie zaczną się pokazywać po małpiemu, dużo lepsi będą.
Dziedzic z uśmiechem tryumfował:
— Nie zapomnijmy, że książę starannie i czule wychowywał Fryca. O tym Frycu dokończę wam jeszcze, co matka opowiadała. Wiecie, że książę był jej stryjem. Przez lata Fryc nie opuszczał swego pana, coraz bardziej się garnął do niego, a prawdę mówiąc książę do Fryca także. Był on dziwakiem, był zawsze grzeczny, ale z ludźmi niewiele się przyjaźnił. Siadywali w pokoju razem z Frycem, nieraz było tak cicho, że zaglądano, co tam, śpią obaj czy co? A oni siedzieli jeden naprzeciw drugiego, w milczeniu patrzyli na siebie, książę i Fryc. Mama śmiała się: „Niczym dwaj filozofowie greccy.“ Kiedy książę umarł, Fryc naprzód zwariował, latał po pokojach,