Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/325

Ta strona została skorygowana.

szczekał jakoś i pokazywał zęby jak pies. Nastraszyli się, że się wścieknie, szeptali sobie, że trzeba go zastrzelić, a on jakby to dosłyszał, uciekł zaraz przed siebie w pole i przepadł. Wrócił po pogrzebie i jak usiadł na podłodze koło łóżka księcia, nie ruszył się. Jedzenia nie tknął. Obstawili go pomarańczami, dali mu spokój. Za kilka dni znaleźli go martwym z pantoflem księcia pod pachą. Fryc był prawie łysy, na podłodze, tu i tam leżały wyszarpane rude kudły.
Tanasij wzdychał głośno:
— Biedny kniaź nikomu źle nie czynił, ani źle nie życzył. Stary i sam, nie miał się do kogo przytulić, tylko do małpy. I nikt po nim nie zapłakał. Mój Boże, a tej małpie coś więcej należy się niż ludzkie łzy. Nie może być inaczej tylko Hospod Boh sam za to wejrzał na Fryca z nieba. Widać pan dziedzic mówi całkiem rozumnie, bo gdy Hospod pozwoli, od małp zacznie się przemiana. Bo posłuchajcie, co u nas ludzie robią na komasznię, kiedy kto umrze. Najlepsi pobratymi nażerają się, piją za duszę umarłego, a potem jak raz obrócą się do niego tyłkiem, to przez całe życie wykręcają się, aby nie pamiętać.
Pan Jakobènc znów zażył tabaki, kichnął, potem odbijał powoli słowo za słowem i jak gdyby z zadowoleniem:
— W takim razie ja solemniter przepraszam wszystkie rzetelne małpy i cofam insultację. Zresztą małpy nie takie małpy, nie dbają o to, co ludzie o nich mówią i myślą.
Pozostali przy stole słuchacze wzdychali przykładnie nad losem Fryca i szeptali. Chłodne kąty grażdy chwytały westchnienia, podawały je spiętrzonym dachom, to chowały je skrzętnie do swego składu. Tylko zmożony późną porą, wsparty na stole Duwyd, zdrzemnął się. Tanasij dopytywał jeszcze:
— No jakże koniec końców, panie Jakobènc, małpa od człowieka, czy człowiek od małpy?
Pan Jakobènc przymknął oczy i cedził:
— Zdaje się przecież pan dziedzic ma rację. Człowiek od małpy, to małpa pogorszona. Największy kłopot, że tych pogorszonych bez liku.
Tanasij kiwał głową żywo:
— Całkiem słusznie, i ja tak samo myślę: pogorszona. Tylko ta dusza jakoś mi zawadza. Człowiek ma duszę i z tego miałby być gorszy, czy jak?
Pan Jakobènc wykręcił się nagle jak gdyby ukąszony w siedzenie, zwrócił się w stronę dziedzica, wypalił z wyrzutem:
— Tak! niechaj będzie postęp, niech się znów człowiek sta-