z tej-tam łaski Bożej. „Z bożej-woli“, rozumie pan, to według ludowego ruskiego wyrażenia, oznacza po prostu: wariaty raptowne. I zaraz potem i po tych wariatach wszystko leci na złamanie karku i coraz gorzej.
Dziedzic odpalił:
— Zupełnie błędnie! Dla wszelkiego doboru, jak dla doborowego chowu potrzebne wieki, pokolenia ścisłej dyscypliny.
Pan Jakobènc zamyślił się, pojękiwał męczeńsko:
— Znów ten dobór, zwierzęcy tor — A co by pomogła tej całej arystokracji dyscyplina bez pierwszych opętańców jak Herkules albo Noe? Całe to genealogiczne drzewo obarczone tak ciężkimi owocami pamięci, odpowiedzialności, wierności, że od razu łamią się gałęzie, drzewo trzaska, pęka i przepada, a następne owoce marnieją. A pan mówi o rozwoju? Gdzież tam jaki rozwój? Jedno, dwa pokolenia i już koniec. Degeneracja i bagno, jakby w odwet za to, że zbyt wysoko celowali opętańcy. Kto pamięta czoła, nosy i postacie przodków, oczy, usta i ręce prababek, ten przysiągł sobie, że stężeje, zamilknie. Bo co ruszy się tylko, co powie słowo, zaraz wypadnie z gatunku. — Pan Jakobènc nachylił się ku dziedzicowi, szeptał na ucho zgodliwie, poufnie: — Spotkałem raz w Valence dziewczynę ormiańską. Osłupiałem: pokora w oczach, czystość w ustach, klękać i modlić się. Zrozumiałem nagle, z jakich czasów, z jakiego gatunku wzięła się modlitwa. Ale gdy zatrajkotała rozsądnie po francusku — uciekłem. — Pan Jakobènc znów poderwał się na miejscu jak ukąszony. Mówił coraz głośniej. — I teraz nawet tacy jak pan usłużnie rezygnują z rozpaczy, pokornie klękają i zdejmują czapeczkę przed postępem. — Pan Jakobènc zabawnie młyńcował przez nos, rozjuszając się stopniowo. — Bądź wola twoja na ziemiach, piekłach, przedpieklach, postępie postępowy! Przyjdź królestwo postępowe! Chleba naszego postępowego daj nam choć raz na rok, raz na cztery lata, zbaw nas od przodków zatrajkotanych, użycz potomków — postępowe małpy. Plackiem padamy postępowo, cokolwiek przyniesiesz, chwała ci panie!
Dziedzic żachnął się gwałtownie:
— Także punkt widzenia. Nareszcie odgaduję wnioski waszmość pana: tfu! Wynalazek ognia — to grzech pierworodny, kult przodków — to zabijanie starców, a mord słabych dzieci — to wychowanie. Dość tego! — opanował się ponownie, znów zamilkli.
Tanasij pochylił głowę, skarżył się:
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/328
Ta strona została skorygowana.