— I ja do kompanii, i ja — mruczeli jeden przez drugiego starzy gazdowie.
— I ja do kompanii — odezwała się kuma Kateryna — spać zdążę, czasu dość, tu pusto, a w Fokowej chacie ludzi dość, chodźmy.
Pan Jakobènc potakiwał z ulgą:
— W tym rzecz: czasu dość, ludzi dość.
Tanasij przyglądał mu się uważnie.
— Panie Jakobènc, wy jakiś nie taki twardy, jak sobie piszecie na twarzy.
Pan Jakobènc rozpędził się nieoczekiwanie, mówiąc podwyższał wciąż głos:
— Twardy? Ha, nieraz mi to mówią ludziska w Kutach czy w świecie: panie Jakobènc dobrodzieju, dobrodziej trochę za twardy. To rozkąś mnie, mospanie, rachunkiem zmiękczyć spróbuj, inaczej nie zmiękczysz. Ludzie, powiem wam teraz wielką tajemnicę, sekret z głównego dna, zrozumcie! Jestem twardy, bo chcę, a chcę, bo muszę. Także co do czasu jestem bardzo twardy. A cóż to znaczy? Tam w mądrym świecie jest wieża żelazna, na niej wypalona ich główna zapowiedź: „Czas — to pieniądz“. Rozumiecie teraz z czego pieniądz? Zamrożony z czasu, tak jak lód z wody. Czas zamraża się, ścina i rozmraża. Wymienia się na pieniądze tu i tam, jak guldeny na franki i na piastry tureckie. Nie gdzie indziej jak u was jest kopalnia czasu, tutaj jest Złota Bania, kopalnia złota, u was czas sypie się, aż oczy bolą. Moglibyście go sprzedawać na funty, na pudy, na furgony, na wagony, na pociągi. Ale nie potraficie nigdy! Cóż z wami zrobić? Z wami wyrzuca się czas przez okno, funtami, pudami, ładunkami, okrętami. Z wami wciąż traci się czas, to znaczy pieniądze.
Pan Jakobènc westchnął, rozglądnął się wokoło, potoczył oczyma szeroko. Wszyscy słuchali, westchnienia sypały się nieustannie po kątach, wzlatywały ku dachom, jak przed chwilą nad losem Fryca. Poderwał się, stuknął pięścią o stół, wciągnął głęboko powietrze, ogłosił w porywie szczodrości aż sam się zatchnął:
— Niech będzie! Teraz na sam koniec święta odkryję wam jeszcze jeden sekret z głównego dna, to już drugi. Z wami warto tracić czas! Z wami gazdowskie dzieci Szumeje, z wami Tanasije, z wami Skuluki, Serebraniuki moi złoci, wy moi poperecznyki jeżowate i wy wzdychacze lubi. I także z panem, jaśnie wielmożny panie dziedzicu, jak najwytworniej, najsub-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/330
Ta strona została skorygowana.