Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/336

Ta strona została skorygowana.

dłonie żelazne a majsterne wcisnęły kłody w klucze, łodwy w kliny i spoidła, tak ścisłe, jakby spadła z nieba chata, albo wyrosła z ziemi? Ileż lat ją budowali? Chcecie wiedzieć? Trzy kwartały nie minęły, a młody gazda sam jeden pobudował się. Pobudował się i zaraz z tego umarł w tej nowej, świecącej chacie.
Młoda żona została sama z dzieckiem w brzuchu. Co prawda brzucha nie miała, rzekłbyś — dziewczyna, tak ruszała się, biegała, krzątała się i gazdowała. Samiutka biedowała, a królowała dalej, bo na Boga miała nadzieję i na dziecko. Nie miała się kogo poradzić, pisma nie znała, któż znał je wtedy? Znała las, połoninę, wody, znaki i pismo leśne, śledziła pilnie, rzetelnie. Znaki pokazywały niedobrze.
W jakie dwa miesiące po śmierci męża, nocą chwyciły ją bóle. Męczyła się, o pomoc z nieba się modliła: „Błogosławieni, którzy poratują, kiedy nikt nie poda ręki.“ Skręcała się z bólów i sama bez niczyjej pomocy porodziła syna. I zaraz las zagrał, szum chatę ogarnął, dwunastu sędziów niewidzialnych przywiało. Szepcą z lasu, szepcą w izbie, sądzą po swojemu, aby była waga równa — raz twardo, raz miękko, raz mrocznie, raz jasno. Jeden sędzia groźny, drugi łaskawy, trzeci ponury, czwarty wesoły, a reszta, tacy i siacy, dla pomrukiwania. Schylają się nad matką, schylają się nad dzieckiem, kiwają się, szepcą. Z sądu wychodzi światłem i cieniem pisany na ścianie list: matka zdrowa, a dziecko sine, serce nie domknięte. Ten groźny i ten ponury wzdychają: „Umrze zaraz“. Sędzia łaskawy: „Za miesiąc“, a ten wesoły: „Za rok“. Inni pomrukują. Tak cichy wyrok, tak głucho w lesie i w chacie. Matka z łoża tylko ciszę dosłyszała. Słucha kołyski: dziecko ledwie dyszy, dusi się. Patrzy w mrok i prosi: „Święci nieznani, sędziowie miłosierni, nie opuszczajcie nas sierot, rodu ściąć nie dajcie.“
Sędziowie pomilczeli. Ten groźny jak cisowe drzewo kolnął: „Młoda matko, znaki przypomnij, nie wywracaj doli“. „Znaki to znaki — prosi matka — a to żywe dziecko“.
Sędzia łaskawy, jak kiedra miękka, powiał cichutko: „Młoda matko, żyj sama zdrowo, a niemożliwości się nie czepiaj“.
Matka modliła się: „Błogosławieni dla których możliwe to, co niemożliwe.“
Sędzia ponury, jak jodła basztowa, mruknął: „Z patykiem przeciw baszcie nie ważysz się przecie? A chcesz się ważyć przeciw beznadziei? Czym?“