Skoro tylko przedwiośnie spłucze martwe larwy pleśni zimowej, a potem wyssie te spleśniałe liszaje z oblicza ziemi, zewsząd przeziera zmarszczkami i rozpadlinami cierpliwość świata. Także stary las smerekowy na płaju Szumejowym, nieustannie targany wiatrem, licznymi pęknięciami i bliznami swych drzew daje świadectwo niemej cierpliwości.
Cierpliwość świata ogarnęła ludzi i konie. Nie tylko spora odległość od cerkwi skłoniła jeźdźców do poddania się losowi, przede wszystkim wiosenny stan dróg i płajów i powolność koni. Ostatecznie goście w większości byli zadowoleni, że człapiący takt nie zmusza ich do ćwiczeń jeździeckich, może nawet radzi, że czas huculski, pozbawiony pośpiechu, pozwala im w półśnie pobyć z wiosną. Mieli do wyboru, to drzemać w siodłach, to raz w raz budzić się razem z wiosną.
Do południa było jeszcze daleko, a słońce już przygrzewało. Pańscy goście rozpinali kurtki i płaszcze, wycierali czoła chustkami, gazdowie zrzucali kożuchy i czapki. Jednak w jarach w cieniu było rosiście, wcale chłodno, nawet zimno. Kto mógł ogarniał się ponownie. Czy w słońcu czy w cieniu każda niemal piędź ziemi drgała pulsem wiosennym, błyszczała wodą lub rosistą zielenią. Płynące strugi zieleniły się na dnie porostami, zalaną trawą lub odblaskami leśnej zieleni.
Rosista zieleń, ssana powietrzem przewiewnym i przeźroczym, to wiosna Jasienowa, Krzyworówni, wiosna zielonej Wierchowiny. Drzemie jeszcze a już wokół niej Święci wiosenni czekają, każdy z gościńcem, z pisanką kraśną. Wszyscy na palcach, z palcami na ustach. Wiosna się budzi, znów drzemie na mgielnych poduszkach. Dziewczyna-dziecko nie spieszy się kwitnąć, kwiat Wierchowiny nie śpieszy do owocu. Ze słodkiego chłodu wychyla się uśmiech, Wiosna-pastuszka droczy się ze Świętymi. Otworzy oczy, zaświeci, znów się schowa. Nagle świśnie batem, chudoba się zlęknie. Święci chuchają ciepło i chichoczą. Znów się budzi wiosna, dla odmiany zaszczebiocze słodko. Setki obudzeń, wiosna za wiosną. Za ręce ciągną się szeregiem po rosach. Wsłuchane w chłód patrzą przed siebie. Obietnica za obietnicą, spełniają je w tańcach. Jedna za drugą wiosny, to w ukłonach, to na palcach, to w skokach bawią się w chowankę, kukają zza mgieł. Dzwoni rosami uśmiech od uśmiechu, szum od szumu. Barwa za barwą, naprzód białodymne, tlejące nieśmiele. Co tydzień mienią
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/34
Ta strona została skorygowana.
3