pod obrazami wyścielony nowymi grubymi liżnykami przeznaczyli dla gazdy chaty, ojca i męża. Kolędnicy śpiewali osobno matce i synowi, a także umarłemu gaździe stając przed jego kątem. Także na inne święta oczekiwali gości znanych i nieznanych. Z drugiej strony ławy, także nowymi liżnykami wyścielony kąt czekał na gazdę wiosny, świętego Jurija, co przybywa na swoje święto w zbroi błyszczącej, w zaroszonych postołach. Tylko na święto rachmańskie wychodzili z chaty o świcie do bukowiny, co dopiero zazieleniła się. Matka szła boso na palcach, aby nie deptać świeżej trawy, a chłopiec skakał za nią szukając wolnych miejsc pomiędzy trawą. W bukowinie goniły się drozdy i kosy, matka zaświstywała do nich, a chłopiec tak samo. Pieściła młode liście, a chłopiec tak samo. Przykładała ucho do ziemi, aby słuchać dzwonów z krainy rachmańskiej, a chłopiec za nią. Matka modliła się:
„Dzwony rachmańskie bywajcie — przybywajcie! za dzwonami Rachmanowie od wschodu słońca. Błogosławieni tęskniący. — Błogosławieni, którym to co niemożliwe — jest możliwe. — Błogosławieni, którzy nadzieję żywią wbrew beznadziei. Błogosławieni, którzy cieszą się ze szczęścia, ze szczęścia żywotów, bez zazdrości. — Płaje modlitwie otwórzmy, oczyśćmy, zawalić nie dajmy, zarąbać nie śmiejmy. Płynie — podpływa już rachmańska wyspa.“
Chłopiec powtarzał za nią każde słowo i pytał jeszcze:
— Mieliście powiedzieć mi na rachmańskie święto, co syczy i szepce z trawy.
Matka uspokajała:
— Powiem ci to na drugie rachmańskie święto.
Od małego uczyła go wszystkich modlitw starowiecznych, jakie zapamiętała i modlitw cerkiewnych, tak jak sama umiała. Pisma nie powąchała nigdy, któż wtedy znał pismo? Modlitwy pisane, te listy z nieba — śliczne, ja to wiem, ale skąd takim do nich. A przecie to, co samo skacze na język z wątroby zbolałej, najlżej wyrwie się do nieba. A samoczynne westchnienia jak źródło w skale — jeszcze lżejsze. Samo behekanie z pamięci tylko i kiedy serce śpi, niedaleko zawędruje. Ale lepiej tak behekać niż kląć z serca. Licem ku wschodowi słońca modlili się codziennie razem głośno o świcie, w południe i wieczorem. Błogosławili chudobie, żywotom wszelkim też błogosławili: „Na wszystkich płajach, na wszystkich płaiczkach“, tak jak nam ojciec duchowny ksiądz Buraczyński dzisiaj przypomniał. Codziennie dziękowali Świętym niezna-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/341
Ta strona została skorygowana.