konia się nie pchaj, ani pod rogi krowie, nawet myszce w pyszczek palca nie pchaj.
Asekuracja! I co za to Bogu płacą? Nic a nic. Nie! To dziecko ludzkie i królewskie ma samo skosztować ognia palcem i językiem! Niech się bawi gorącymi węglami, niech siada na węglach i niech skacze do wody, niech idzie w puszczę, niech błądzi i niech znów znajdzie drogę, niech grom, burze, wichry i powódź nie ma za wrogów, ani duchów puszczowych, ani dusz zmarłych niech się nie boi. Ono do tego! Do poparzenia i do topienia się i do strzaskania przez wiatrołom i aby się wszystkiemu wymknęło, bo w Bogu nadzieja i w doli. Matka wiedziała, ale bała się. A może on naprawdę bez doli? Takiemu wszędzie może coś się stać. Modliła się do Świętych nieznanych, ale kiedy odchodził, nie straszyła go ani nie zatrzymywała. Trzymała go oczyma. Im dalej zapuszczał się, tym mocniej ciągnęły go oczy z powrotem. Jak z łuku spuszczony wracał strzałą do chaty.
Chaty były wonczas daleko jedna od drugiej, na carynkach śródleśnych. Same grażdy ciemne, jak tamta stara Szumejowa, fortece zaworami zawarte, twardo zamknięte, dzień i noc pilnowane. Gazdowie trzymali groźne psy. Gdziekolwiek wejdzie chłopczyna, gazdowie od razu chcą go bronić od psów, a tu patrzajcie, psy chowają się po kątach, potem na brzuchach pełzają i łaszą się do niego. Ludzie spoglądają jeden na drugiego, przyglądają się chłopcu: blady milczek, oczy żarzą się jak węgle. Od razu i to pospiesznie chowają odeń dzieci. Nakrywają im nawet głowy czymś czarnym. —
Tanasij wydawał się zmęczony, przerwał, wycierał twarz chustką, patrzył na dziedzica pytająco, uśmiechał się kwaśno, ściszył głos:
— Coś w tym jest, panie, nieprawdaż? Wy także nie wystawilibyście chyba dzieci na taką próbę, na zarazę, co uderza z oczu. Dzieci najłatwiej wyruszyć z koleiny, tak jak sanie z młodego, puszystego śniegu. Tędy albo tamtędy, bo dola nie udeptana jeszcze. To może nie tak nagle wychodzi, jak w tamtej waszej bajce książkowej, aby z małpy wyskoczył człowiek, ale kiedy przez pępowinę jak w brzuchu matki napełni się serce dziecka, coś może szarpnąć, nagle poderwać — Tanasij wskazał palcem w górę.
Dziedzic mruknął:
— Ze zdrewniałej poczwarki w motyla?
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/343
Ta strona została skorygowana.