Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/344

Ta strona została skorygowana.

Tanasij krzywił się, machnął ręką.
— Zatem nie ma co mówić, niegłupio robili gazdowie, ale to było niemiłe, było smutne dla samego chłopca, a dla matki jeszcze smutniejsze. Im więcej macek wyciągał w ciemność naokoło, tym bardziej ludzie zawierali się, jakby sami ubierali czarne płachty na głowę.
Miał przecie raz osobliwą radość dla siebie, jak to dziecko. Ktoś przyniósł mu z daleka, wielkie dziwo: małego kotka. Kotów tutaj w górach nikt wtedy jeszcze nie widział na lekarstwo. Ale co to za radość, to kocię jakoś nie chowało się. Może za wcześnie od cycki zabrali, a może od razu przeraziło się obczyzny, czarnych lasów, strasznego świata. Chorował kotek, jeść nie jadł, a ginąć nie ginął. Wciąż marniał, a tyle siły miał jeszcze, że męczył się dalej. Na pyszczku rany, na oczach rany, na odbytnicy rany, ledwo dyszy, a półotwarte zakrwawione oczy do słońca podnosi i coś cichutko mruczy. Ledwie dosłyszałbyś. A chłopiec słyszał, jak szeptał kotek: „Spojrzyj, Słoneczko, ja parszywy, ja wygłodniały, ja żyję-zdycham, a tyś Słoneczko wielkie mocne, spojrzyj!“ Chłopcem wstrząsnęło, zakrzyczał do Boga: „Zabierz mi zdrowie, zamknij mi serce, zgaś mnie bez śladu. Ja bezdolny, a sam jeden mam tę pępowinę i po co?“ Tak zaczął, lecz to mu nic nie zaszkodziło, to znaczy nic nie pomogło, bo choć bezdolny — był mocny, zdrów i twardy. Matka wybrała, sędziowie skasowali list i musiał tak pętać się między coś a nic. I kiedy o tego kotka nędznego do Boga od razu się stawiał, Bóg umyślił mu nie karę, lecz pociechę i próbę. Gdy kotek pojękiwał, chłopiec rozdzierał się, by wrzeszczeć, by jęczeć, bluźnić. Wtedy przyszła mu taka myśl, że wyciął i wydłubał sobie fłojerę. Od razu, drzewo jak drzewo. Nie jęk koci ani wrzask ludzki wydzierał się z fłojery, wybulgotała boleść cicha a słodka, jak woda ze źródła. Kotek cichnął, dreptał za chłopcem. Tak ukołysał kotka na cichą śmierć. I już nic nie miał dla siebie, tylko fłojerę. Matka widziała, serce się jej ściskało.
Gdy wyrósł chłopczyna, jego rówieśnicy szukali sobie już dziewczątek do zabawy, do tańców, do pustoty i do ożenku. A były wtedy u nas dziewuszki! Gdyby spod słońca, stamtąd z daleka gdzie teraz są, odbiły się jakoś nasze prababki i stanęły przed nami takie, jak wtedy kiedy były młode, tobyście naprzód stężeli, a potem na kolana byście poklękali, a kobiety zanim by się opamiętały, już zazdrością nadęte, jedna za drugą pękałyby jak krowie pęcherze. Dziewuszki były ciche a ju-