— Kto z daleka obchodzi śmierć, oczy zamyka — pewien, że to nie dla niego. Śmierć dla dziadów i bab starych, dla chorych, dla umrzyków dalekich za górami, za lasami. A kto bodaj łokciem ją zaczepił, wie dobrze: to nie dla kamienia, nie dla żelaza, to dla człowieka, dla mnie i dla ciebie, wtedy najbliżej, kiedy się nie spodziewamy. Wam młodym za trudno zanurzyć się w taką dolę, co dawno przewiała. I po co? A starym co? Wytłukli się po wszystkich płajach i rozdrożach, zdrewnieli, skamienieli. Kopytami, hurmą koni można po nich harcować jak po ubitym gościńcu. Jedna, druga iskra pryśnie i tyle.
A białemu chłopcu taki rozciernił się we wnętrzu korzeń, że wybierał się za matką. Został na świecie sam, tysiąckroć sierotszy niż żebrak wędrowny z Kołomyi. Taki samotny, jak królewskie dziecko osierocone. Gdzież takiemu szukać rodziny i rodów?! Ciągnęło go za matką, a tu nagle śmierć, jakby nad przepaścią konia zdębiła: stój! Skręciła, pogalopowała i hajda! zapolowała na wszystkich. Świsnęła, i zaraz wylazło czarne psisko, czarny czaban, zaraza — —
Tanasij zerwał się gwałtownie, chwycił się za głowę, lecz zaraz skłonił ją bezwładnie, upadł na ławę. Stęknął i wytchnął:
— Czyż to koniec?
Foka przyskoczył doń:
— Co wam, Tanasiju? naprawdę niedobrze?
Tanasij oparł głowę w kącie ściany, opuścił ręce bezwładnie, nie odpowiadał. Dziedzic ujął go za puls, spoglądał na zegarek, mruknął:
— Słaby jak nitka.
Tanasij szepnął:
— Wody.
Zgryziony Poperecznyk zgrzytnął niefortunnie:
— Koniec Jurija, koniec Tanasija.
I zaraz popłoch, jak chmura czarnego ptactwa, załopotał, zaroiło się w chacie. Na zlecenie dziedzica zbudzono kucharza, aby przygotował czarnej kawy. Ktoś pobiegł do komory, aby zbudzić Maksyma. Dziedzic rozpiął Tanasijowi koszulę, a sam poszedł do grażdy po płaszcz. Wyjął zeń płaską flaszkę francuskiej wódki, nacierał szyję i pierś Tanasija. Tymczasem kuma Kateryna ucięła kilka kosmyków z włosów Tanasija, smaliła je na węglach, odgasiła węgiel w wodzie, mruczała nad wodą, potem wcisnęła naczynie między zęby Tanasijowi, zmu-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/347
Ta strona została skorygowana.