szając go do łykania. Mruczała jeszcze nad Tanasijem: „Niechby cię czarna sobaka pożarła, ta co cię nasłała! Ja cię wyświecę, ja cię wypielę, ja cię wywieję!“
Tanasij otworzył jedno oko, a pierś jego wstrząsnęła się skurczem czy śmiechem. W tej chwili wszedł stary Maksym umyty, uczesany, stanął nad Tanasijem, ujął go za rękę. Dziedzic sam jeszcze pobiegł po kucharza, i niezwłocznie kucharz niewzruszenie uprzejmy, w bieli jak zawsze, przyszedł z potężnym imbrykiem dymiącej kawy. Tanasij wciąż leżąc z zamkniętymi oczyma, popijał kawę długo. Przychodził z wolna do siebie. Pomrukiwał urywanie:
— To z nowej chaty... tu duszno... dla starego stara — dodał po chwili. — Wstyd, a któż wataha dokończy?
Giętki wyprostowany panicz Ryś zgłosił się jakoś wstydliwie:
— Ja, gazdo.
Tanasij chrypiał z trudem:
— Ach, ten jeden — sprawiedliwy. No, patrzcie, ja przeciw młodym, a tu młody.
Skoro Tanasijowi widocznie było lepiej, Szumeje dla poprawienia ochoty puścili w ruch nową berbeniczkę wódki. Przerażony i znów wyzwolony od strachu Duwyd nie tylko nie dawał się prosić, sam jeszcze prosił raz i drugi o krzepiący łyk. Na znak Foki ślubowani pobratymowie, wraz z drużbami, Andrijkiem Płytką i Petryciem Siopeniukiem, wstali, a biorąc naczynie od Kateryny, wygłosili razem równomiernie, bez pośpiechu:
Tyś woda, tyś święta, tyś czysta!
Bogarodziczko — niebiesna caryczko,
Krasna wodyczko, święta Jordanyczko,
Z wysokich gór, z głębokich nór,
Cieczesz strumieniem, myjesz brzegi dwa,
Trzecią średzinę,
Czwarte korzenie,
Piąte kamienie,
Szóste sumienie.
Wymyj każde słowo,
Zwęglone czy zgasłe, skrzepłe czy ugrzęzłe, zastygłe czy zmarzłe,
W gardle czy pod gardłem,
W żyłach, czy we krwi,