się łąki, krzepną, aż buchają fioletem, czerwienią. Wody wciąż głoszą, że korowód wiosen ma wzrastać bez końca.
Cierpliwość jest pierwszym i ważkim ale nie ostatnim słowem świata. Wiosna wypełnia zielenią rozpadliny i pęknięcia, zatapia żywicą rany i wrzody smerek, w końcu bucha i szumi zielenią. Także konie, które cierpliwie zaoszczędziły swe siły, rozprężyły je na najstromszych stokach, tuż przed zagrodą. Śmietanowa kobyła, chlupiąc napchanym brzuchem, ze stępa przeszła w kłus, z kłusu w cwał, a dychawiczna Mysz, skrzypiąc coraz głośniej, z hamulca przemieniła się w rozpędowy tłok pochodu. Potrącając gniadosza, grożąc zębami srokaczowi, wyprzedziła je. Zatętniły kamienie, rozchlupały się kałuże, zadudniła głucho trawa. Ostatnią część drogi odbyły konie w wyścigu.
Niejeden wędrowny hipognosta, gdy zobaczy po raz pierwszy huculskie konie, krępe i niskie, nie zawsze harmonijne, a czasem nawet o krowich tyłach, lecz zawsze hardogłowe, szerokoczołe, nieraz orlonose, jakby zapowiadały coś śmiałego, nawet bohaterskiego, uśmiechnie się pod nosem, jak gdyby mówił: „Cóż ty chrząszczu napasiony możesz zapowiadać?“ Ale niech go otoczą chmury, niech znajdzie się wśród zasp śnieżnych albo na rozhukanych wodach, pozna wówczas, że nawet najbardziej zabawny koń górski osiąga nad człowiekiem przewagę innego humoru: pogardy niebezpieczeństw, wiedzy cichej, niezarozumiałej. Koń górski nigdy nie podda się, głowy nie straci, dlatego nosi ją hardo.
Myśliciel starożytny biada, że w demokracjach helleńskich nawet zwierzęta, szczególnie konie i osły, są zbyt swobodne, wprost rozpuszczone i zuchwałe. Należy się domyślać, że trącały lub może tratowały ludzi na ulicach. A w nowoczesnym nieprześcignionym chyba ideale dyscypliny, w mieście nadzorowanym przez teokratę Kalwina, rzekomo nawet wszystkie zwierzęta tak były wdrożone w karność, że obcy podróżnicy od razu miarkowali w jakim świecie się znajdują.
Przyjaciel koni, łysy stary szczeznyk, poświstujący sobie w wichrze, taki co ujeżdża grzywiaste kobyły, chętnie zawabiłby sobie owe konie, te z demokracji i z teokracji, na płaje górskie i w mgły. Nie na to aby łamały karki, tylko aby pośmiać się kiedy zbaranieją, zaczną się trząść wolne demokraty, kiedy zbuntują się uroczyste teokraty. Szczeznyk nie czort, na dusze nie łakom, tylko na pychę poluje, na tych co się sadzą. Pycha końska to odbicie ludzkiej. Szczeznykowi wydaje się, że na
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/35
Ta strona została skorygowana.