Dojne kosmate, czerwone mleczne,
Zielone, jabłeczne, trudne i łatwe.
Ponad cerkiewny dzwon!
Trzaska mróz, nad mróz kolęda trzaska.
Pieczcie kukuce ciepłe dla dziatwy!
Słodka niech rośnie święcona paska!
Kroplami Chrysta krwi, łzami Matki
Skrop, zetnij czary, jak pisanczarka,
Zdław Archijudę — Juda niezgodny,
Co słowo służbę dzwoni zaraniem,
Kowal łańcuchy pociska na nim.
Od bólów do ulów,
Od siewu do wiewu,
Od ziarna do żarna,
Od domu do domowiny,
Od wieka trumny do wieków w niebie,
Od chleba żyta, do życia w niebie.
Wpław słowo wodne-zgodne!
Na białych koniach wypłyń: Ihahaha!
Po krótkim odpoczynku kończyli jeszcze we czwórkę:
Nie dwadzieścia siedem, nie dwadzieścia sześć — nie dwadzieścia pięć, nie dwadzieścia cztery — nie dwadzieścia trzy, nie dwadzieścia dwa — nie dwadzieścia jeden, nie dwadzieścia — nie dziewiętnaście, nie osiemnaście — nie siedemnaście, nie szesnaście — nie piętnaście, nie czternaście — nie trzynaście, nie dwanaście — nie jedenaście, nie dziesięć — nie dziewięć, nie osiem, nie siedem — nie sześć, nie pięć — nie cztery, nie trzy — nie dwa,
Jeden, Jeden, Jeden!!!!
Tanasij leżał z przymkniętymi oczyma, oddychał równo i głęboko. Pobratymi poszeptali i rozsiedli się rzędem na ławie. W środku nich Sawicki, rozłożył na kolanach cymbały, odezwał się cicho jąkając się odrobinę:
— To na darabach — w Rumunii — na wodach tam podczas powrotu — ułożone przez Fokę i przeze mnie. Na ten ład, jak słyszeliśmy od włóczęgów madiarskich. Nazwaliśmy — talby.
Z cymbałów wypłynęła stara nuta węgierska Rakoczego rozciągła a wciąż odrębywana. Powtarzając ją na cymbałach Sawicki wygłaszał słowa to przeciągle, to urywając, tylko ostatnią zwrotkę śpiewał pod nutę Rakoczego:
Talba pierwsza
Czarny czaban moczarem przyczłapał nad Dniestr i ścichł.
Szuwar ścichł, klekot wklęsł, kokor legł pokotem,