Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/356

Ta strona została skorygowana.

Talba piąta.

Wiatr gorący wstał, szarpnie się, pryśnie cały dolski lud.
Z kątów zsypie się w jeden krzyk:
„Spasie! Pasterzu ty nasz, paś nas, prowadź do pasz,
W wierchowinę, w zieleń, pod chmury, w chłód, w śnieg,
Do źródeł, poza źródła, do czystych wód, nad białej Cisy brzeg.

Ożywi nas żytni chleb, żytni chleb da żyć.“
Zaraz hruby żarem zagrają, w nich rośnie żytni chleb.
Dzieci w dymie śpią blade, chleby się rumienią.
Żytni duch, chlebny opar jednoczy, ocali ich chleb.
O świcie wypędzą krowy, jałówki, byki i psy.
Przy chatach żywą zagrodę zostawią:
Koguty, pszczoły, gęsi, bociany i wrony,
Niechaj dzióbią, niech żądlą, niech wystraszą czarny mór.
To nie buńczuki roztrzepią czuby piór na dachach,
To nie po dziewięć płomieni dziobatych, czubatych,
To po dziewięć kogutów trzepie się z wierchu chat:
„Ja cię wyzywam, wydziobię, wykolę, wydrę cię,
Wykukurykam cię! wsiąknij w moczar, ty zgniły mór,
Kukuryku! Kukuryku! Kukuryku!
Tu czuwam ja, nie puszczę cię, ja czubaty kur.“
To nie dymy kręto-białe jałowcowe syczą,
To dziewięćkroć dziewięć gęsiorów, krętogłowych szyj:
„Gęg-gęg, nie sięg-niesz nie, wygęgam cię, gęg-gęg!
Oparem w moczary wsiąknij w łęg,
Czarny lęk, tyś nie lęk, legnij, szczeznij, gęg-gęg!“
Pszczoły z bzykiem gniewnym rojami obsiadły moczary,
Każde oczko zaraźne tną, wirują:
„Bzu-bzura, śmierć-bzdura, lęk-nie-lęk, cięg-cięg,
Cięt-ścięt, do szczętu ścięty lęk.“
Bociany klin klinem klo-klo kłują ciepły wiatr,
Wrony wrzawą wstrzymują czarny mór.
Z Naddniestrza, z Nadprucia, drogą, polem, ścierniskiem,
Szereg krętszy niż Dniestr, nurt bystrzejszy niż Prut,
Każda głowa w lejtuchu, lico licu nie lube,
Zza całuna czyha licho, pod całunem wklęsł lęk,
W całunach cały kraj, wzdycha żywa powódź, tłok, grom,
Dudnią trzody, bek, rżenie, szczekanie, klamor i ryk.
Dopadli cwałem puszcz, z dróg czmychnęli w rozpadliny,
W płaiki, w strugi wód, w wiewiórczy trop, w szlak leśnych much,
Zwierz leśny wiedzie przodem ku źródłom w góry pod śnieg,
Puszcza mruczy, wzdycha, zmieściła wszystkich, zamilkła.
Sroka zdradza: „skrzek-skrzek, tu biegł, tam legł.“
Pająk zasnuł ścieg w ścieg.
Czarny czaban smugą smyknął, żółtym brzuchem do puszcz,
Czaty, czołg, chrzęst, skrzyp. Łeb biały raz jeden łypnął z traw:
„Któż wygnał sam wszystkie trzody ku paszom? któż watah?“
W gąszcz się zaszył, chichot w chrustach, rechot w maliniakach,
Dał znak, z moczarów wstał pochód czabanów, mir, sam mir.