Tanasij wycierał mięsistą chustką oczy z łez i tarł czoło, wszyscy patrzyli nań w milczeniu, a on siląc się na wesołość mówił chrapliwym głosem:
— Moje słowa nie zaginą. Takich młodych jeszcze nie spotykałem. A dopiero co mówiłem, że ludzie coraz gorsi. To nieprawda, to brechnia, mogę umierać spokojnie, a pan dziedzic mądrze mówił. Ale nie bójcie się. Nie umrę dzisiaj, ani jutro, ani prędko, bo jak król Salomon mam postoły odwrócone w kierunku przeciwnym niż biegnę. Prawda, śmierć robi swoje, szuka mnie ciągle, czasem przetnie mi drogę, ale tymczasem to na darmo, bo szuka odwrotnie.
Duwyd cmoknął zadowolony:
— Tanaseńku, wy wszystko odwrotnie, po chasydzku, po żydowsku, nawet ze śmiercią kręcicie.
Także Tanasij odpowiadał zadowolony:
— Po żydowsku, bo jak niegdyś król Salomon przystałem do was, do Żydów i jeśli mnie na króla swego postawicie — nie pożałujecie. Bo tak samo umiejętnie będę się handryczył z czortem i ze śmiercią droczyć się będę, jak król Salomon.
Duwyd skrzywił się nieznacznie:
— Król Salomon? Nie gniewajcie się, skąd do was takie bajki. To przecie nieprawda.
Tanasij podniecił się:
— Mnie będziesz uczył? Listy z Nieba czytałem, te samiusieńkie, co były posłane do króla Salomona.
Duwyd poddał się:
— Te same? Któż by pomyślał! A powiedzcie, która poczta przynosi te listy, ta z Uścieryk czy ta z Kosowa?
— Kto nosi listy? Ta sama Osoba, co nosiła Salomonowi, to wiadomo, to pewne, ale nie w tym rzecz. Chcę jeszcze powiedzieć coś o tym, co ułożyli młodzi. Cieszy mnie to szczerze, ale to sobie pamiętajcie, że o białym watahu nie wolno składać dla zabawy, na pokaz, ani na chram, ani dla cyrku. Nie! Bo to wszystko prawda, a w tym, co wy złożyliście, dużo takiego jest, czego nikt wiedzieć nie może, dlatego brechnią umiejętną zalatuje, choć to o Harasymie za serce bierze i pewnie prawda. Wiedzcie nasamprzód, że chwalić białego wataha ani wywyższać nie należy. Takiego co przeciw doli poszedł, omijajmy starannie, przeskakujmy w poprzek jego płaik bezdolny, tak jak niedźwiedź przeskakuje ludzkie ścieżki. Nie poprawiajmy nic, nie pchajmy swoich czterech grajcarów. To prawda, wiatr zagórski odwrócił czarne powietrze i sparł czar-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/359
Ta strona została skorygowana.