jedno wyjdzie, czy bydlę rozpuści się, czy też bydlęctwo zapędzi się kijem pod skórę. Ujeżdżone przezeń konie nie są ani swawolne ani karne. Koń górski stawia do gry swoje istnienie, od urodzenia chucha nań niania boża, śmierć. Darzy go uśmiechem cichym dla każdej przygody.
Patrzcie jak z wiatrem ptasim w rozwiniętej ławie dotarły na chrzciny. Zeszły z trawiastych szczytowych gruni w chmurach, ze śliskich kieszonek śniegu, z głaźnodzwonnych płajów, z przepastnych przeskoczek. Ragaszami, zasypanymi kłodą i gałęziwem, potem tropaszami szumiącymi żwirem. Przedarły się ślepankami puszczowymi, przesiekami, ściętymi pniami nakołkowanymi jak rożen koło rożna. Poprzez wydreptanki wilcze, podług odcisków skoków jelenich, wywąchały sobie miękkie przesmyczki sarnie. Długo rżały nad przepaścią, ostrzegając jeden drugiego. Zsunęły się na zadach po osypiskach karkołomnych, pełzały krok za krokiem wrębami po oślizgłych głazach wodospadów. Długo moczyły strudzone nogi w zimnych strumieniach. Wyboistym wądołem, zalanym kałużami, dochlupały do gościńca. Bose lub dzwoniąc jedną podkową wlokły się nudnym gościńcem do cerkwi i od cerkwi, śpiąc na nogach ukołysały jeźdźców. I burzą końską, z wiatrem, co niesie ptaki powrotne, zdobyły polanę Szumejową. Od jutrzenek czoła w grzywach różowych i niebieskich. Od słońca — oczy końskie, od źródeł — ich głębie, od Czarnohory — pierś rzeźbiona, od szczeznyka — nogi struniaste: przednie — macki dla mroku, tylne — sprężyny dla skoku. Od grzmotu — rżenie piersi skalnej, trwożne, ostrzegawcze, zwycięskie.
W nich obietnica stara — uśmiech świata. Uśmiechem konia trzyma się ten świat.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/36
Ta strona została skorygowana.