Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/360

Ta strona została skorygowana.

nego wataha, ale wcale nie biały watah, bo on człowiek tylko, a tamten czarny — kto wie? Sedno w tym, że białemu watahowi dopiero później uderzyła do głowy moc, a wy go od razu malujecie na pysznego cudotwórcę. Tego się strzeżcie! A przecie ciekaw jestem, mój paniczu, jak dalej złożyliście po waszemu i na madiarski ład dzieje wataha.
Sawicki odpowiedział grzecznie:
— Wasi kolędnicy nie obrażą się, kiedy i my przyjdziemy do was na Ilcię na Boże Narodzenie, wtedy wam całego wataha po naszemu wygłosimy, zaśpiewamy. Teraz późno. Dziękuję wam, Tanasiju.
— To ja dziękuję, paniczu, słodki jesteś, dlatego uciekaj, bo cię wyliżemy jak muchy miód. Niech dla pani kowalowej też coś zostanie.
Sawicki odszedł.



6

— No i któż dokończy teraz wataha? — pytał Poperecznyk.
Tanasij śmiał się:
— Któż inny, ten kto zaczął. Nocka niemała, i powiasteczka długa, długie dzieje. Posłuchajcie:
— Zanim jeszcze wiatr zagórski sparł czarne powietrze, już ludzie wiejscy z wsi co bliższych zaczęli szukać białego chłopca. Jeszcze w żadne święto tylu ludzi nie zjawiło się na osiedlu pod Żmyjenskim. Nadaremnie. Bo jego już nie trzymały w chacie oczy matki. Gdzież ich szukać? Cała chata, przybudówki, komory, berbenice, liżnyki, płótna, ubrania, to wszystko bez matki, jak sen bez tej głowy, która go śni. Nie chata to ojcowska już, nie świat, prędzej trumna ciasna. Patrzył na chudobę, chudoba na niego: „Uciekajmy!“ Wysadziło go jak z kanony, i prędzej niż odszukali go ludzie, zjawił się sam z chudobą na wierchach. Gdzież ten Biały? Znaleźli go w końcu na płaju pod wysokimi pastwiskami. Biało wokół niego, setki owiec wydłużają szyje do jego rąk. Podeszli jeszcze bliżej, oglądają: na twarzy jeszcze chudszy niż przedtem i bledszy, a pierś i bary szerokie rozsadzają grubą koszulę, tylko pas aż po ramiona trzyma. Za pasem topór koło toporu, w ręku korzeń kiedrowy, berło starowieczne. Wystrzelisty, wyższy od wszystkich, lniane włosy sypią mu się na ramiona, oczy goreją, łapią dal. Jakby wiatr ugiął trawy skłonili się przed nim jeden