za drugim: „Oto z rodu watah nad watahy! watah doskonały! Taki ma rozkazywać nie setkom a tysiącom! Za nim pociągną roje — rody, armie — narody, sława!“
Także dziewczyny, mołodyczki, nawet staruchy, choć każda z nich jedną nogą w ucieczce na węgierski bok, dziwują się, szepcą: „To ten Biały? Taki on? Gdzież on się ukrywał?“
Ale czas naglił, ludzie jeden przez drugiego proszą chłopca grzecznie, potulnie: „Weź i naszą chudobę, weź połowę na własność, weź więcej, weź ile chcesz, aby nie przepadała w ucieczce, aby się nie męczyła.“
Chłopiec do chudoby się rwie, ale własności ani bogactwa nie zachciewa mu się. Jak cielę karmił się mlekiem, karmił się serem, a nigdy barana, capa ani cielęcia nie zabił. Jeszcze zaraza tu i tam czyha, jeszcze sypie rdzawe krosty naokoło, a już na niego wysypały się, zwaliły jak zaraza troski i kłopoty. Ludzie uciekli przez Czarnohorę na węgierski bok, a jemu zostały całe stada, naprzód setki, potem tysiące chudoby. Sparło mu oddech, ale porwał się przecie. Poszedł naprzód z chudobą na Kostrycz, tam były jeszcze wówczas, tęgie lasy, połoniny niewiele, zaledwie na wierchuszku trochę lasu przetrzebiono, ale wszędzie lasami pasza gęsta i soczysta. Przepaść paszy po wądołach leśnych, po maliniakach trawy wysokie, a chłodnych źródeł sporo. I tam znów, na tym starym pierwowiecznym płaju, co dopływa pod Kostrycz z Podgórza z czterech Berezowów i przez Hordie, ława ludu, uciekinierzy z trzodami. Biało-czarna fala, jak spojrzeć głowa koło głowy chustami zasłonięte, ale spod chust pięści kiwają z daleka jedne na drugie i grożą. Grożą także kijami jedni na drugich, ażeby się nie pchali, nie zbliżali... Jedni mruczą modlitwy, drudzy jęczą, jakby już ich dusiło czarne powietrze. Jęk ogarnia cały płaj, na świecie wiosna, a jęk buszuje jak jesienny wiatr. Potem przeklinają, naprzód przekleństwo trzaska jedno za drugim jak z bata, potem hurkoczą jak wiatr po Gorganach, kiedy toczy kamienie do przepaści. Niektórzy przeklinają Hospoda, powoli przekleństwa ogarniają cały płaj, przeklinają Hospoda społem. Przegnali Go z połonin, któż Go odszuka? Biały chłopiec słyszał i rozumiał, oglądał się po lasach, po niebie: gdzież się Bóg podział?
Gdy nowi uciekinierzy zobaczyli chłopca z trzodami, przerazili się, zatrzymali się jakby wkopani w płaj. Szepcą sobie od chust do chust, oglądają go, potem straszą go wieściami, niech i on liźnie strachu. Wykrzykują jeden przez drugiego, że Tata-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/361
Ta strona została skorygowana.