Z gwiazd szeptało: „Zostaw je, śpią“. Watah sprzeciwił się: „Ja sam zbawiony? a chudobę zostawić, niech przepadnie? Nie! nie może tak być.“ Oddychał raz ku gwiazdom, raz ku chudobie. Za szeroko, zbrakło mu sił, obezosobiło go całkiem, upadł na ziemię. Cichutko zapadał coraz głębiej, nurkował w noc bez świateł. „Czyż to śmierć? Szkoda? czy nie?“ Zapadał dalej, coraz ciemniej, gdzież dno? Wtedy naprzód za prawą rękę ujęły go dwie ręce, potem za lewą także dwie. Ręce kobiece. Te z prawej były z gorącego powietrza, miękkie ale mocne, jak górski wiatr na wiosnę. Ocknął się nieco, ręce nie rozpływały się, trzymały miękko, ale niosły pewnie, tak jakby na gęsty, nieustanny a gorący wiatr się położył. Te z lewej były małe, kościste, a szorstkie, spracowane. Poznał: z prawa Matka Boża, a z lewa jego matka ciągnęły go. Wciąż wypływał na wierzch. Coś go liznęło w czoło, coś sypnęło się na głowę. Otworzył oczy. Przed jego oczyma oczy Grzywacza łyskały w świetle nocnym. Lizał go po twarzy, a grzywa sypała się na głowę wataha. „Mój bracie, koniu“, przywitał się watah.
Są tacy, co rozpowiadają tędy i owędy, jak to zwierzęta rozmawiają między sobą i jak ludzie rozmawiają ze zwierzętami. To bajki, ładne czasem, ale chyba nieprawdziwe. W świętej Biblii raz tylko stoi, że oślica przemówiła, ale i to na dobre nie wyszło. I tutaj później usłyszycie taką wieść przekazaną, że w chwili najcięższej, ale raz jeden tylko, Grzywacz szepnął do wataha, a ja przecież myślę, że to mu się tylko tak przysłyszało. Może kiedyś przemówią zwierzęta? Tak. Ja w to wierzę, ale chyba dopiero przed samym końcem świata. Wtedy kiedy człowiek tak do nich przemówi, jak Hospod do człowieka.
Kiedy gwiazdy zaglądały i oddychały, watah nie przemawiał do chudoby. Pokazywał je tylko Grzywaczowi, bo koń miarkuje podług gwiazd, to wiadomo od dawna. Grzywacz spoglądał w górę, rżał cicho. Inna chudoba nie podnosi głowy, gwiazd oczyma nie dotyka. I watah nie kazał im zaglądać do gwiazd, tylko kiedy poił je z nastaniem nocy w źródle albo w jeziorze, pokazywał im na dnie gwiazdy odbite. Woły, krowy, psy i inne, popijając wodę gapiły się długo, zaglądały w dół do świateł.
Słońce wschodziło, chudoba wyciągała pyski i nozdrza do słońca, żadne nie odezwało się. Watah klęknął i zaraz Grzywacz zrywał się z ziemi, stawał obok niego, a watah szeptał do słońca:
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/369
Ta strona została skorygowana.