porzucili broń i popłynęli. Chudoba rzuciła się wpław za uciekinierami. Z drugiego brzegu dostrzegły to straże tureckie, dały ognia z kanony. Tonęły ugodzone byki, tonęli także płynący żołnierze. Przecie chudoba dalej płynęła w pościgu. Wówczas cały Dunaj zadymił od strzałów. Zachwiała się woda, wzburzyły się fale, woda znosiła barany, tylko byki wywalając oczy i stękając ciężko płynęły wytrwale. A psy tonęły w milczeniu. Grzywacz z watahem widzieli z góry wszystko. Wtedy Grzywacz po raz pierwszy zarżał, zagrzmiał po bojowemu, aż echa zarżały po wszystkich skałach i po całym Dunaju szerokim. Znów serca chudoby podniosły się. Zawróciła, poznała naprzód swą siłę, potem swą słabość, nauczyła się wrogości.
Watah zmiarkował: oto ściana po drodze do Rachmanów. Dostępu ku słońcu nie ma, ani wyjścia na dolę. I jakaż to przemiana? Trzeba wrócić do swojej wsi przed zimą, odszukać gazdów, oddać im chudobę, to ich własność.
Tanasij oglądnął się, wszyscy słuchali. Mówił dalej:
— Nocka niemała, powiasteczka nieogarniona, dzieje długie.
Zawrócili ku zachodowi słońca. Armaty tureckie grzmiały za nimi. Długo jeszcze pałało z daleka łuną straszne miasto, łyskał grzyb koło grzyba. Watah nie przed siebie patrzył, oglądał się wciąż poza siebie ku wschodowi słońca, nie śpieszył wcale. Lato mijało, wiatr zachodni świstał, lecz wciąż jeszcze szumiało bogactwo traw.
Tymczasem wślizgnęła się wczesna jesień. Dla jesieni gładka droga: przymrozki o świcie, cała połonina jak spojrzeć srebrna, potem deszcz długi, kończy się biało, krupami i śniegiem. Nieraz przez pół dnia biało. Góry wysokie, zbocza skaliste, przepaści ponure, do naszych stron jeszcze bardzo daleko. Co młodsza chudoba drży z zimna po nocach. Watah czuwa, nakłada watry z żerepu i wierzb skalnych, ale młode zwierzęta marnieją na oczach. Przeto za dnia sprowadza je niżej, naprzód berdami, potem przez głazy, mchy i porosty, jamami śliskimi, w końcu przez maliniaki w pobliże lasu. Chudoba męczy się nadmiernie, a paszy niewiele. Do lasu, do wiatrołomu nie schodzą, nocują przy lasach.
Jednej nocy usłyszał watah ze snu szmery, pomruki, świ-