ły, że groźny, ale kraśny, cudo nie chłop. Czasem przebiegały mu drogę, zaśmiały się i wabiły śmiechem, potem chowały się i kukały, gruchały i śpiewały z ukrycia. Watah ich nie dostrzegał. Raz gdy nocował z dziećmi, z Grzywaczem i z psami w jarze dniestrowym, wychodzi o świcie, a tu młodziutka pastuszka przechodzi mu ścieżkę, nie ucieka wcale, staje i wesoło doń dzwoni: „Myrom, biały watahu, sława Bohu.“ „Sława i wam, dziewuszko“, odpowiedział watah. Nie bała się wcale, oglądała go ciekawie. Patrzy mu w oczy i powiada: „Wyście nie taki straszny jak mówią.“ Cóż miał odpowiedzieć. Powiedział tak jakoś: „Straszny, ale tylko dla tych, co się już nie przestraszą.“ Dziewczyna prosiła: „Chodźmy razem, ułaskawić chudobę, ja wam pomogę, powiedzcież z czego bunt?“ Watach tłumaczył smętnie: „Chudoba buntuje się, bo i ja w buncie.“ — „Który wasz pan?“ pytała dziewczyna. — „Nie ma panów ani sług tam, skąd idę.“ — „A skąd to?“ — „Od wschodu, spod słońca, plecami do słońca.“ Dziewczyna łaziła za nim, dzieci biegły z nią szukać rozproszonej chudoby. Dziewczyna wołała byki po cielęcemu: malé, malé, malé. Dzieciaki krzyczały hurmą: malé, malé, malé. Byki wynurzały się ze skrytek, słuchały, nie uciekały daleko, budziły się z dzikości. Malé, malé, malé dzwoniło po jarach, po zaroślach, głosy dziewczyny i dziatwy spadały na zdziczałą chudobę jak rosa. Wieczorem siadywali przy watrze watah, Grzywacz, dziewczyna, dzieci i psy. Dzieci obsiadały wataha, dziewczyna pchała się do niego jak dziecko. „Wy mnie lubicie?“ pytała. Co miał jej odpowiedzieć: „Wszystkich lubię.“ — „Czemu wszystkich?“ — „Bo nikogo.“ — „A ja was miłuję“, mówiła dziewczyna, „tato i mama pomarli, miłuję was więcej niż dziada i babulę, więcej niż moje baranki, więcej niż psiaczka Burmyła.“ Watah wzdychał: „Szkoda“. — „Czemu szkoda?“, pytała dziewczyna. Watah jakoś niecierpliwie wypalił: „Pijaństwo niespamiętane, kto się beczkami przepije, temu później jedno obrzydzenie.“ Dziewczyna przelękła się: „Co za beczki, jakie pijaństwo?“ Watah mruknął: „Miłowanie.“ „A rodziców waszych nie miłujecie, gdzież oni?“ pytała dziewczyna. „Tam gdzie wasi“. Dziewczyna była śmiała, zanurzyła ręce watahowi we włosy. Watah tyle zobaczył, że ręce były małe ale szorstkie, spracowane. Kogóż mu przypominały? Po raz pierwszy przypatrzył się dziewczynie. Dziewczyna mówiła: „Ależ to włosy! tam pod wschodem słońca wszyscy mają takie jasne wiechy?“ Watah odmruknął: „Z wierzchu jasne, pod spodem czarne.“ „Czemuż?“ „Bo spa-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/385
Ta strona została skorygowana.