W wiosennych przeźroczach Jasienowa barwy nie tyle zasłaniają to co najbliższe, jeszcze więcej rozpylają twardość rzeczy, potęgują przeźroczystość świata. Zasłaniają wprawdzie wnętrza i wnętrzności ludzi, zwierząt, roślin i ziemi, lecz przez to odwodzą od drobin codziennego życia i umierania. A odsłaniają, raz po raz, jedną falą rozmachu za drugą, i coraz potężniej — nadzieję. Promieniuje ze wszystkich ciał, przesyca je. Piętrzy się nadzieją barw, zawisa lawiną tęczową, toczy się jak wezbrany śniegami Czeremosz, porywa falą wiosenną drobiny, siateczki, narzędzia i odpryski życia. I porywa. Dokąd?
Oddalić się od powierzchni i wnętrza ciała, od ran, od choróbsk, od zmartwień, od biedy — to wcale nie znaczy zbiec od siebie na powierzchnię barw. To znaczy sięgnąć w porywie ośmielonym ponad siebie, wtargnąć do wnętrza świata.
Zieleń — najmłodsza córa światła, najbardziej radosna. A przecie ani dla metalu, ani dla kłosu dojrzałego, ani dla chleba, ani dla człowieka — pozielenieć niedobrze. Nawet czort pozieleniały — najnieszczęśliwszy. Zieleń sama przez się ani radosna nie jest, ani młoda, tylko przez to skąd wstaje i dokąd dąży. Jest przewodnikiem poza barwy, odkrywa tym więcej, im więcej szumi i porywa.
Zieleń pianissimo, zieleń ośmielona, zieleń fortissimo. Zieleń jądro i matka barw, krańcami sięga barw innych, promieniście rozkrzewia się w inne. Rozwodniona mokradłami w żółtość pól jaskrowych, wzmocniona na szczytach lasów smerekowych przelewa się w błękit nieba. I wszelka zieleń roślinna jak długo istnieje, na zawsze związana z błękitem powietrza. Na przeciwległym krańcu barw odpowiednik zieleni — jej akord — czerwień. Czerwone stroje ludzi ujawniają barwy wszystkich żył i rzek krwi. Potęgują się w płomieniach ogniska. Wymianą między zielenią a czerwienią trwa życie. Skąd jest watra żywa, jej czerwień, poczęta w Wielki Czwartek przez potarcie smolastych polanek? Watra jest zewsząd: z ziemi, z drewienek, z ruchu i z powietrza. Gdzie była przed jej skrzesaniem? Wszędzie. Dokąd rozpyli się dymem? Wszędzie.
Żywica drzewa światowego, wcielając się na ziemi, zaczyna się zielono, kończy czerwono i wraca.
Pasterze górscy bez słów odpowiadają na ujawnione barwami smugi i architektury nadziei. Nie mniej niż ci wtajemniczeni, którzy — podobni pszczołom i trzmielom — zbierają ze świata soki barw na palety, na płótna.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/39
Ta strona została skorygowana.