Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/395

Ta strona została skorygowana.

ja takiej maści jak wy, ja się też u was zaraz zaasekuruję.“ Czort go zaraziutko zaasekurował, został u niego na zawsze. —



2

Goście z Krzyworówni i z Żabiego hałaśliwie zbierali się do domu, tylko pan Jakobènc, ksiądz Trembicki, Duwyd i Poperecznyk, co mieszkali daleko poza Jasienowem, musieli przeczekać do rana. Foka skoczył do grażdy by przygotować dla nich spanie. Tymczasem na strzemienne otworzono ostatnią z berbeniczek, przyniesionych szczodrze przez Tanasija na chrzciny. Tanasij nie pił wcale. Duwyd pociągał coraz gorliwiej, nawet dziedzic ryzykował więcej niż dotąd, tylko pan Jakobènc, jak za dnia tak teraz, popijał równomiernie lecz bez przerwy. Pokrzepiwszy się, wychodzili na powietrze, na podwórze. Dziedzic wołał na Semena, by siodłał konia, Tanasij szukał Gawecia. Po czym wrócili do izby, tymczasem Foka wrócił i obwieścił:
— Księże dobrodzieju, panie Jakobènc, Duwyd i wy Mykoło — spanie gotowe, proszę kto chce. A was też prosimy, Tanasiju, zostańcie.
Choć poszarzały i wyczerpany Tanasij kiwał głową przecząco. Inni zwlekali jeszcze, tylko pan Jakobènc wstał natychmiast prostując się, machał ręką, jak gdyby z poddaniem stwierdzał wielkie straty, żegnał się głosem rozklejonym:
— Spać! przekroczone wszystkie godziny i terminy, koniec świata taj już. — Rozwarł oczy w niekłamanym przerażeniu, w milczeniu podawał rękę naokoło.
Tanasij zerwał się, a ująwszy go mocno za rękę przemawiał powoli:
— Panie Jakobènc, koniec świata wtedy, kiedy starzy ludzie się rozstają, a potem każdy sterczy sam. Ja gaduła niespamiętany, wy milczek, a przecie my z jednego świata, gramy jedną grę, nie pogniewacie się, to powiem wam coś na pożegnanie.
Przymykając oczy, pan Jakobènc zdobył się na wysiłek, wykrztusił:
— Mówcie, Tanasiju, wam nawet gadanie nie zaszkodzi, wyście mędrzec, taj już.
Tanasij nie wypuszczał ręki pana Jakobenca. Rozczulił się i wywodził: