Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/396

Ta strona została skorygowana.

— Panie Jakobènc lubeńki, nie martwcie się stratami! Wziąłeś czorcie krowę, hajda, chapaj i kożuch! Nie z ubytków przyjdzie koniec świata tylko z tego, że święta się kurczą i wyczerpują. I niechaj przyjdzie. „Przyjdź Panie! zaraz albo jutro“ — pisze List. A co nam zostało do jutra? Co od znijaczenia łajdackiego wyzwoli nas? Święto! „To co macie — trzymajcie, dopóki nie przyjdę“ pisze List. Patrzajcie dobrze, jak święto wywraca człowieka. Każdy na głowie stoi. Pierwszy głowacz, główny urzędnik gminy, do komórki zeszedł na pijaka, a główny pijak wyjechał na mędrca. Z kucharza od dziczyzny — profesor od oświaty, a z rysia czarnohorskiego — adwokat od rekursu. Popy zmaleńczeli na baranki, a tacy bogacze, co setki ogonów w zębach trzymają, na kurczątka bogumiłe. Za to jeden taki, co nieraz sam spod chudoby gnój wyrzuca, bardzo pokazuje na biskupa i na więcej. Z ormiańskiej najtwardszej koziny miodownikiem ciepłym zapachniało, a z żydowskiej suchej macy wódka zaszumiała. I cud główny — ze szlachcica dumnego — książka cichutka. Ależ któż wie, co tam w środku pisze. Gdybym to ja umiał czytać.
Nadaremnie pan Jakobènc starał się uwolnić rękę, Tanasij ujął ją jeszcze silniej i tak kończył:
— Całe szczęście, że hardzi mocarze tego świata, pan namiestnik cesarsko-królewski i preoświeszczennyj metropolita nie przyjechali na chrzciny do Jasienowa. I dzięki Bogu! Mogło się z nimi przydarzyć to samo co z wójtem i jeszcze gorzej. Podług zasługi święto samo z siebie podnosi człowieka lub poniża, i zaraz widać. Stawia na głowę i na nogi. I na drabince też zawiesza, lepiej niż w cyrku —
Poperecznyk przerwał:
— I aby ogień łykał i gwoździe, a węże okręcał wokół szyi?
Tanasij uśmiechał się wzgardliwie, odciął:
— Ach te dureństwa, to byle kto potrafi za pieniądze, a bez święta. Święto odmienia. Nawet takie rogi, co do spoprzeczania rosną, odkręca do środka w koźle albo na odwrót w czortowskie. Święto potrafi. Pilnuj się, synku, niech cię Bóg chroni. Pilnujmy się i my, panie Jakobènc, abyśmy się znów nie wywrócili, bo kto nas postawi na nowo? Bez święta nie zaświeci nam ani Rusałym, ani Rachmańska kraina, ani wasza luba gorąca Wormenia, spoza tej wielkiej góry, co trudno się nazywa. Stare święta kasują jedne za drugim, a nowych nikt nie ustanowi, chyba pod koniec świata, i daj wam Boże, amen.