Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/402

Ta strona została skorygowana.

przynajmniej na całkiem mały procent. Miał trzecie święto, od pieniędzy. Widzicie? Zamiast końca świata, od tych trzech świąt wszystko obróciło się na lepsze.



4

Tanasij zmuszony do dłuższego milczenia usiadł ponownie. Odzyskując siły wybuchnął:
— Ładne mi święto wyszukałeś, z kabzana co dusi tysiączki i z tysiączek zaśmierdziałych! Tfu! Toż najdurniejszemu widno, łopatą do głowy wsadzić nietrudno, że święto prawdziwe kicha na wszystkie interesy. Nicuje cię, osądza, czyś ty lice czy nice, czy obraz Boży czy czarna dziura. Dlatego interesy biegną za nim, a ono samo ciągnie człowieka aż na próg Hospoda. A któreż, a czymże? W tym rzecz! Posłuchajcie, czy breszę. Ja nie poperecznyk do Boga ani do wiary, nie! Ale kiedy widzę i słyszę, jak księża i diaki behekają, jak chrześcijanie biją się w piersi, biją pokłony i zawodzą, jak Żydy kiwają się, wywracają oczy i wajkają — nieraz się dziwuję —
Tanasij zatrzymał się, oglądał po kolei dziedzica, Fokę, starego Skuluka, Duwyda, zatrzymał dłużej wzrok na księdzu wikarym. Podniósł głos, poprawił się:
— Nie! Ja się wciąż dziwuję, ja się codziennie dziwuję i pytam codziennie: czy Bóg naprawdę głuchy, czy tylko robi się głuchy?
Duwyd podskoczył z miejsca, przerwał mu, skomlał gorączkowo:
— Tanasiju, gwałtu! Tanaseńku, ja was proszę! Proszę pana księdza zatkać go! On nam zrobi koniec świata — zaraz, co znaczy zaraz? — Już!
Jakby od alarmu pożarowego słuchacze mimo woli poruszyli się niespokojnie. Dziedzic wyszeptał:
— Na miłość Boską, cóż znów takiego?
Skuluk westchnął:
— Kryj Boże!
Foka bąknął:
— Na masz!?
Tymczasem ksiądz wikary, który już przyjrzał się pułapkom Tanasija i przejrzał je, uspokajał zwiędłe:
— Poczekajmy, niech gospodarz sam powie.
Duwyd uspokoił się nieco, lecz nie mając ochoty dopuścić Tanasija do głosu pochlebiał mu: