Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/407

Ta strona została skorygowana.

Poperecznyk pytał:
— I nie macie zegarka? Taki duka?
— Człowiecze, po co mi to! Aby mnie wciąż straszyło?
— Nie mógłbym zasnąć bez zegarka, ani zbudzić się — mówił dziedzic. — To wielka pomoc.
— Do czegóż pomoc? — pytał Tanasij.
— Aby się nie spóźnić — odpowiedział dziedzic.
— Spóźnić do śmierci?
— Ależ i po naszej śmierci będzie czas i pozostaną inni ludzie — zaczął pouczać dziedzic. Opanował się, pośpieszył do wyjścia.
Tanasij zamyślił się. Mówił półgłosem:
— Słyszałem w Kołomyi, jak nawołują się zegary z ratusza do cerkwi, z cerkwi do kościoła, śpieszą się, tu świt, a tu już popołudnie, po co to? Aby czas przedłużyć? To daremnie. Czas ucieka, kurczy się.
— Starzeje się, czy jak? — pytał Nykoła zwany Poperecznyk.
Tanasij odpowiadał cicho:
— W Liście z Nieba pisze anioł: „Czasu więcej nie będzie“.
— I co dalej w liście? — kusił Poperecznyk.
Tanasij zniechęcił się.
— E, co ty tam wiesz. Wyczerpuje się czas. Nie widzisz? Koniec niedługo.
Dziedzic już wyszedł, Tanasij wyszedł za nim. Wiatr trzaskał po dachach, księżyc wyłaniał się zza chmur i chował się ponownie.
— Dziedzicu — wołał ku podwórzu — jedziemy?
Dziedzic nie odpowiadał.