Pozbawiony kapelusza i kożucha, bez wysokiego pasa, bez pistoletów i bez ozdób — a także bez manty, którą zostawił w komorze — w tak ubożuchnej odmianie schodził Tanasij powoli łagodnym stokiem od ganku Fokowej chaty ku długiemu, prostokątnemu podwórzu. Rozglądał się wokoło: nowe gęste chmury tłoczyły się na niebo. Ciemny tłum zatłoczył podwórze. W środku podwórza zresztą panowała ciemność. Wysoka i długa stajnia odgradzała je z prawej strony od dolnego podwórza szumnej chaty, zaś od lewa szereg wysokich drzew zasłaniał niebo, a także trawniki, waternik i widok na odległą, samotną przybudówkę. Tanasij przeciskał się przez tłum ku przodowi. Dopiero w miarę gdy docierał do zewnętrznego zachodniego ogrodzenia, znad rzędu niskich zabudowań tuż nad samym stokiem, odsłoniło się niebo zachmurzone lecz przesycone jednolicie światłem ukrytego księżyca. Stamtąd widać było, nieco niżej, schowany w łęku waternik. Wspinając się na palcach, by oprzeć się łokciami o dach niskich, jak gdyby fortecznych zabudowań, Tanasij spoglądał w dół ku carynkom, na lewo ku jarowi i dalej przed siebie ku rozległemu przestworowi, co jednym zamachem rozwiera się ku Czarnohorze.
Tuż pod stokiem wpuszczony gościnnie na carynkę koń Gawecia, psiogłowy Burek, wymyty deszczem i napasiony do gładkości świecącego brzucha, pasł się nadal niestrudzenie. Carynkowe trawki i kwiaty nieśmiało wydzierały się z ciemności nocy. Na lewo od zabudowań płaj wyskakiwał z bramy śmiałym zakrętem i chował się za pagórkiem. Tuż obok płaju strumyk wezbrany w jarze rozszumiał się porywiście. Bliższe i dalsze potoki wtórowały mu, oba Czeremosze głosiły swe dobrogroźne nowiny: Czarna Rzeka nalotem koni hukowych, Biała, chociaż wezbrana nadal, toczyła się uroczyście.