Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/410

Ta strona została skorygowana.

dle zza konia — a to chyba źle skończy się dla niego albo dla mnie.
Tanasij wyszedł zza kobyły, miejsce między końmi było wolne, tylko na opartej o zewnętrzne zabudowania ławeczce zwrócone ku podwórzu siedziały dwie baby z Krzyworówni zakutane w kożuchy i chustki. To ziewając, to szepcąc czekały na mężów, co jeszcze świętowali w chacie, czy może spali gdzieś po świętowaniu. Tanasij podniósł głos:
— Panie, rozładujcie pistolety i jedźmy. Wyście mój kum, zasłonię was, do mnie strzelać nie będzie.
Dziedzic wychylił głowę przez konia, przypatrywał się uważnie.
— Jedźcie sami, ja poczekam, aż się przejaśni.
Uspokojony Tanasij wrócił na stanowisko za kobyłę.
— Dobrze — mówił — poczekamy razem. Nie możecie mi bronić jechać razem z wami. Zawadzam wszędzie, niech chociaż wam się przydam. Rozładujcie pistolety.
— Wy żartujecie? — odparł dziedzic.
— To chyba wy żartujecie i to jeszcze lepiej, zaraz wypalcie w powietrze od święta na wiwat.
Dziedzic zaśmiał się sucho:
— Kumie, nawet ojciec mi tak nie rozkazywał. To za wiele — dodał zwiędle.
Tanasij znów mówił głośniej:
— Nie rozkazuję, do człowieka przemawiam.
Także dziedzic odpowiadał coraz głośniej:
— Bronię rodziny i siebie.
— Rodziny brońcie! — krzyczał Tanasij. — Dworu też, sług macie chmarę, ale taki jak wy nastawia się doli bez pistoletów. Rozładujcie!
Chociaż nie było kłótni, obaj podnosili głosy coraz bardziej. Tłum nieznacznie i w milczeniu przybliżał się ku krańcowi podwórza. Także Foka stanął między końmi, prosił pojednawczo:
— I tak nic z tego nie będzie, Tanasiju, a nie warto psuć święta o takie drobnice.
— Psuje święto, kto po chrzcinach ładuje pistolety — odpalił Tanasij.
Stojący w tłumie między końmi Duwyd wystrojony w kapelusz Tanasija, zasłaniający mu czoło, odezwał się smętnym głosem:
— Tanasiju, nie rozumiem was. O kogóż wam więcej chodzi?