— O człowieka — warknął Tanasij.
— O tego co strzela z zasadzki?
Tanasij roztokował się gorąco:
— O pana z panów, co z pistoletami w samego Jurija na hajduka wyjdzie. I o tamtego zerwigłowę, prawnuka Doboszowego, także. Każdy ujada nań, nikt go nie pouczył, i z tego zbój.
Coraz więcej ludzi wsuwało się między konie. Wśród nich także Poperecznyk. Przywieszony luźnie do pasa ciężki i szerokopyski, jakby ręczna armatka, słynny pistolet watażka Popecuna, wyciśnięty Nykole przemocą przez Tanasija w porywie darowania, uderzał go po kolanach. Podciągając pistolet i przytrzymując ręką, oparty plecami o ogrodzenie, zarechotał bez hamulca:
— Prędzej, prędzej, Tanasiju, jedźmy na wierch pouczyć Fudora, aż rozsumieni się, rozpłacze.
Głośny śmiech ogarnął gromadę. Tanasij nie znajdując odpowiedzi rozjąkał się na chwilę, przemógł się wszakże i odpalił twardo zza kobyły:
— Nie rozpłacze się, i niedźwiedź nie płacze. Pan sam oszczędza zwierzynę w puszczy, każdy zwierz na coś potrzebny, Fudor też.
Nieokiełznany wybuch śmiechu pogrążył dalsze słowa, Tanasij był pokonany.
Duwyd wyrzekał z niesmakiem:
— Tanasiju, podajecie siebie samego na śmiech, wasza wola, a pana za co? Za to, że z nami pobratymuje? To przykro.
— Mnie od śmiechu nie strach, a nikogo nie podaję — odgryzał się groźnie Tanasij — ale to panowanie co na pistoletach zasiadło, to dopiero śmiech! Taki pan samym śmiechem ma panować, półśmieszkiem odpędzać kule i zasadzki też, inaczej...
Oparty o konie dziedzic szarpnął się gwałtownie, jak gdyby chciał się rzucić na Tanasija. Chwycił pistolety i z całego rozmachu cisnął jeden za drugim poza ogrodzenie do jaru. Spłoszony nagłym ruchem koń szarpnął się także, tłum zastygł w milczeniu. Jedno żelazo jęknęło o kamień, drugie chlusnęło w kałużę. Semen rzucając tręzle panu puścił się ku jarowi, dziedzic zatrzymał go ostro: „Zostaw!“
— Teraz dobrze? — zapytał dziedzic ze źle skrywanym rozdrażnieniem.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/411
Ta strona została skorygowana.