niezastąpione przedstawienie, a otrzeźwione śmiechem baby, nie budząc już Duwyda, narzekały na Tanasija.
— Taki stary grzesznik — ujadała Dmytrycha — Listy z Nieba przepowiada, a Żyda-sierotę rozpija. Żyd także człowiek, lepszy od zbója.
— Żyd także człowiek — rzewnie słodziła Annunia — tylko wiara pohana, a trzeba mieć serce.
— On panów także ukołysał — cieszyła się głośno Dmytrycha — a młodego pana wystawił na śmiech, takiego czemnego panka!
Annunia Hrehorycha szeptała nieco wstydliwiej lecz zupełnie dosłyszalnie:
— On to potrafi, ale siebie też, pod wódkę rozdał dziś pieniądze, ubranie całe, nawet haczi. Patrzcie: nożęta goluśkie, ma już karę, ma.
Jełeniocha krzyczała:
— Nie bójcie się, ma w chacie czorta od pieniędzy, ten mu na jutro wszystko zwróci. Nie taka mu jeszcze kara pisana!
Tanasij słyszał i milczał. Duwyd chrapał jednostajnie. Poperecznyk patrząc nań ze wzgardą odkrył się:
— Parę kieliszków i cały handel kosowski się wywrócił.
Jak przystało na chrzcinach gospodarze pilnowali przede wszystkim kumów. Foka nie odstępował dziedzica, a Maksym Tanasija. Foka co chwila wszczynał rozmowę, a Maksym stojąc obok kobyły zaglądał w oczy Tanasijowi. Gęste chmury od zachodu tłoczyły się nadal jedna na drugą, lecz od wschodu przedzierał się już trzeźwy, cierpki blask. Mimo hałasu między oboma końmi, tłum w głębi podwórza nadal rozprawiał mrukliwie. Odwiedziony na chwilę, jak gdyby umyślnym choć niezrozumiałym występem Duwyda, przesycony śmiechem, nie zapominał o przygodzie z pistoletami ani o Fudorze. Duwyd już chrapał wśród kożuchów, gdy wraz z twarzami co wynurzały się z mroku, z ogólnego pomruku uwyraźniały się powiedzenia i słowa. O Fudorze nie mówiono chętnie, lecz gdy go raz odsłonięto, niejeden ostrożny słuchacz okazał się gadułą, a gdzie niektóry polityczny milczek wyszedł na mówcę chramowego. Młody Pawło Slipenczuk, zaspany i bledszy niż we dnie, pierwszy odezwał się głośniej. Odbijał zawzięcie, donośnie: