Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/418

Ta strona została skorygowana.

— Hadyna! Na pana przynajmniej jakoś honorowo zasiada ze strzelbą, jakby się wstydził, a mego wujka Harasyma Potieka w biały dzień za nic łomagą z płotu łupnął tak, że mu potem garb wyskoczył. I strzelał za uciekającym i jeszcze śmiał się jak czort.
Poperecznyk cały w jasności, oparty łokciami o budynek ogrodzenia cmoknął ze smakiem:
— Doboszowa krew!
Wszelako w mrocznym tłumie, gdzieś pod stajnią, kotłowało coś jak odległy grom, a raczej jak wzburzone w muzyce basy i bębny. Z kotłowiska wydarł się nagle świdrujący uszy okrzyk, podsłuchany kiedyś w starowieku od jastrzębia, zakrzywiony i ostry jak jastrzębi dziób:
Jja-hji!
I znów wyskoczył raz, drugi i trzeci: jja-hji! To znaczyło niegdyś do wyboru: „rąb bez zwłoki“, bądź też: „rąb, gdy zoczysz“. Cisza jakby od świętokradztwa, czy od strachu przed porywem mordu ogarnęła tłum. Duwyd jęknął ze snu, jak cielątko jelenie, baby zastygły, Foka zaniepokoił się i wyszedł między konie, zdumiony Tanasij wychylał zza kobyły głowę ku podwórzu, Poperecznyk dusił śmiech, po czym prysnął głośnym śmiechem.
Stojący u czoła tłumu a blisko ogona kobyły, zażywny otyły bogacz, Surbàn z Kraśnika, teść Ołenki, rozdymając szeroki nos i gryząc z niesmakiem swe usta smakosza, poklepał się ogromnymi, pracowitymi rękami po pasie i cedził każde słowo ważnie i pysznie:
— Ach, tak — to nie, ale to prawda, jakoś nieskładnie nawet jechać tamtędy wierchem na Brustury — takiemu pod nos. Bo co? Kłaniać mu się? Czy przy spotkaniu rąbnąć, czy strzelać, gdy zoczysz? Jakoś nie uchodzi. A rzetelnie mówiąc, to nie człowiek, tylko w człowieczej skórze niedźwiedź, ryś i wilk — Ukazja. — Zatroskany Surbàn westchnął głęboko.
Kudłaty, niski a krępy, nie mniej otyły lecz żywszy i prostszy wujko Mychajło z Bukowca, zajęty gorliwie fajką, wywodził dość wesoło:
— Wierzyć się nie chce. Gdzie indziej zatraciliby takiego zbója, z nagonką pałkami, widłami by zatłukli, kumedia!
Stary Nedochodiuk z Jasienowa z twarzą ciemną, popękaną jak zaschły razowy chleb, skrzypiał smętnie:
— Tak, tak, nikt mu się nie sprzeciwi i cóż się dziwić, że po