— Dopłacić trzeba, aby najęli młodszych.
Bogacz rozłożył ręce, podwyższył głos w skargę:
— Któż nastarczy, tylko pan może zaradzić, my nic.
Surbàn opuścił kułaki z poddaniem. Poperecznyk mruknął:
— Bidny bogacz.
Roślejszy od syna ojciec Ślipenczuk, chudy milczek z krótko ostrzyżoną czarno-siwą czupryną, o szarych oczach zuchwale wypukłych, słuchał uważnie z pochyloną głową i dłoniami nabożnie skrzyżowanymi na piersiach. Oderwał ręce od piersi, ścisnął w kułaki, jakby chwytał fuzję do strzału, wyprostował się, przemówił po raz pierwszy, twardziej i ostrzej od syna:
— Szanuję pana choć młody. Tak, on wart. Ale niech swoim rozumem się rządzi, nie Tanasijowym. Inaczej klapnie honor pański, jak kwiat pod śniegiem. Rzucać pistolety do berda? Któż to słyszał?
Szmer uznania zrazu nieśmiały, potem coraz szerzej wzrastał wśród tłumu. Stary Slipenczuk górując wzrostem nad tłumem założył ręce za pas, spoglądał jak surowy sędzia to w stronę dziedzica, to ku Tanasijowi, to w tłum. Poperecznyk wydziwiał:
— Tnie jak kosa na Wielkanoc.
Oblicze Tanasija rzeźbiło się również wyraźniej. Zaczepiany, nasrożył się jak osaczony odyniec, kłując wąsem nie mniej niż wzrokiem. Porzucił kobyłę, wyszedł na środek przed tłum, a uśmiechając się jadowicie cedził słodko:
— Lubietka! szczury norowe grożą z kupy, z kupy szczerzą zęby, a w mroku chapają zębami. A wy co? Jasienowcy, drużyna junacka, czy jak?
Stary Slipeńczuk postąpił krok naprzód ku Tanasijowi, postawił się.
— Ja nie z Jasienowa, a wcale nie z kupy ani z mroku. Otwarcie mówię, co słuszne, i wy powiedzcie otwarcie: bronicie zbója? Takie junactwo?
Także Tanasij przybliżył się nieznacznie, odpowiadał powolutku, z grzeczną wściekłością:
— Nareszcie! Kiedy oślica Balaamowa po raz pierwszy ludzkim głosem zatarabaniła, sama mądrość pociekła jej z pyska jak ośle mleko. I dobrze! — Przerwał, przeczekał, nagle wzniósł ręce do góry rozpalił się i wrzasnął: — Jja-hji! Hajda na zbója! Wstyd lizać się panom, jechać na hajdukach! Rojem junackim jedźmy stąd na wierch, wszyscy jak jeden przeciw takiemu co kaleczy, straszy i śmieje się! Fudora do ściany — pouczyć!
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/420
Ta strona została skorygowana.