— Pan watażko Fudor niech żyje i bije!
— Napaść na gładkiej drodze — wytchnął ponuro stary Slipeńczuk, wsunął się w tłum. Surbàn przymuszał się do ziewania, cedził wzgardliwie:
— Ach! przyśniło się junactwo, to dawno wygasło.
Z tłumu odezwał się nieznany głos:
— Fudor daleko jeszcze, a ten dziad-pijawka już się przyczepił.
Wyzwolone tym, trzeźwiejsze mniemania przychodziły do głosu. Stary Nedochodiuk skrzypiał:
— Co nam do tego wszystkiego, to nie nasz chleb.
Czornomudiek, wyschły starowina o kuleszowo pożółkłym obliczu, potwierdził rozważnie:
— To prawda. Fudor do Jasienowa nie przyjdzie, ani ja na wierch pod Brustury się nie wybieram. Nawet do Krzyworówni nie ma co chodzić po nocy.
— Ani poza płot — zarechotał Poperecznyk.
— Kto by tam głowę nastawiał — orzekł dobrotliwie, zupełnie uspokojony wujko z Bukowca. — Pan ma hajduków, cesarz żandarmów, są od tego.
Tanasij wyprostował się, łamał spokojnie:
— Aha, ulękliście się? I dobrze! Haukajcie sobie z tłoku, kąsajcie z mroku.
Nedochodiuk nieśmiało odszczekał się:
— Nie nasz chleb, nie nasz stan, my nie puszkary i nie szandary.
Tłum milczał. Poperecznyk, co przez cały czas bawił siebie i innych, nasurowił się, a z oczu jego błysnęło coś jak nienawistne uderzenie. Odszedł od ogrodzenia i przyciął chłodno:
— Tanasiju, kiedy przypiekają, każda chata z kraju. Weseliliście się, nawet pouczaliście ich przez całą dobę, macie za to kopicę pobratymów.
— Pobratymy do czego mają być? Do rzucania pistoletów w błoto, czy do bójki na koniec święta? — odpalił z tłumu stary Slipeńczuk.
Poperecznyk nasrożył się, zaśmiał się grubiańsko, lecz wykładał cierpliwie i chłodno, jak gdyby mówił o którymś ze swych interesów:
— Czekajcie na żandarmów! Routy karne, sądy nagłe, prawo szubieniczne. Górą Jasienowo, samo junactwo — amen.
— Słyszycie? Jaki jechał, takiego zdybał — odburknął głos z tłumu.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/422
Ta strona została skorygowana.