— Tanasijowy cud! Sam jeden rozkłócił wszystkich i pokłócił się z wszystkimi.
Po chwili zjawił się jeden z wybranych od święta puszkarów. Młody i wysoki lecz obecnie skurczony, bo dopiero co obudzony, zabawnie przekrzywiając zaspane oblicze nie wiedział od czego i gdzie zacząć. Wykrzywił się też przymilnie do Tanasija, po czym stanął między oboma zwaśnionymi szeregami, rozłożył szeroko ręce. Uciszał sykiem:
— Cicho, ććci... ludzie dobrzy. — Powoli przywlekli się inni puszkary nie mniej zaspani, ale gdy już ich było więcej, prostowali się hardo, przybierając groźne miny. Tymczasem tłum rozpraszał się powoli i mieszał.
— Już po bójce — śmiał się zgodliwie wysoki puszkar.
Maksym Szumej wrócił do Tanasija i głaskał go po głowie, jak przedtem Tanasij starą Mysz. Także Serebraniuk wypełznął skądś zaspany. Mamrocząc do Tanasija czule, ujął go pod ramię. Tanasij wykrztusił:
— Do nory zaganiają, do trumny — idź stary spać.
Poperecznyk westchnął głęboko, po czym rąbnął:
— Tanasiju, na wasze wyszło — koniec świata. Na miejsce Dobosza — Fudor, dziedzic rozbrojony, jasienowcy do żandarmów wzdychają, a nagonka na Tanasija. Zostawcie.
Wymijając puszkarów któryś z młodych przedarł się jeszcze przez tłum i skoczył z kułakiem ku Nykole. Już go dosięgał, gdy wysoki puszkar gwałtownym ruchem chwycił go za kołnierz od kieptara i szpurnął nim mocno, aż zatoczył się w tłum. Tłum był spokojny.
Tanasij splunął i odwrócił się gwałtownie. Niektórzy w tłumie szyderczo czy szczerze, żegnali się znakiem krzyża jakby od złego ducha, inni spluwali z niesmakiem, inni nieznacznie usuwali się, by zejść z drogi niepotrzebnej swarce. Powoli cały tłum cofnął się w głąb podwórza aż ku stajni, a Tanasij wracając do kobyły stawiał stopę przed stopą ostrożnie jakby w trwodze, tak jak pastuch, gdy mu nagle powódź, co wyszarpując lawinę gliny, utnie stromy płaj równocześnie nad głową i tuż pod stopami — a on tylko kurczowo lepi się kroczkiem do marnej resztki owczego płaju, niedużo wyraźniejszej niż ślad węża. Dodreptał do kobyły, objął ją mocno za szyję,