Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/428

Ta strona została skorygowana.
8

Rozjaśniło się całkiem. Dziedzic wyjął z siodła gruby twardy zeszyt, pisał w nim pośpiesznie. Z tłumu dochodziły szepty uznania:
— Ależ tańczy ołówek!
— Wywija jakby darabą na wodach.
Znieruchomiony Tanasij nie zwracał na nic uwagi, a Poperecznyk budził go wesoło z zadumy:
— To rozumiem, tak trzeba Tanasiju, nie gryźć się, nie narzekać, odmłodzić się.
Tanasij ocknął się, zastanawiał się głośno:
— Odmłodzić się? Po co? Prawda, jest jeden taki biskup, co cięgiem to samo kazanie przepowiada: „Nie starzeć się, nie zdradzić!“ A bardzo się boję — że taki co nie chce się starzeć, przypochlebiać się zacznie młodym i najprędzej zdradzi.
— Ależ nie zdradzać — figlarnie odwodził Poperecznyk — tylko o mołodyczki się zatroskać, o te wdówki różowe, pocieszać, siebie też, wy to potraficie.
Tanasij żachnął się.
— Cóż, ja czort, abym na babach jeździł? Także odmłodzenie — tfu!
Poperecznyk oburzał się chytrze:
— Któż to mówi? Ja nie. Powiadam: pocieszać po chrześcijańsku.
— Nie zdurzysz — odparł Tanasij — odmładzać się, ha, chyba nie na babach, a tam wysoko na Czarnohorach, na lubych skałkach, na Szpyciach, na Rozszybeniekach, na chmurkach różowych — patrz! — wskazał na prawo ku dalekim Czarnohorom.
— Ho, ho, to wyście jeszcze młodzik, ale jeśli gdzie, to tam na wietrze okrakiem jeździ czort.
Tanasij smęcił się.
— Do samego wiatru już się nie pcham, przepadło, a ciągnie wciąż — toż kiedy łażę tamtędy wysoko, ponad lasy, między kosodrzewy, między skały, za moimi ziołami, jak stara krowa wzdycham i wącham —
— Co wąchacie? kwiaty?
— Idź! Kwiaty od aniołów, a dech ludzki wiadomo od kogo, zatrułbym je. Nie! wiatr wącham i wzdycham: „Oj, Bożeńku, gdybym raz jeszcze był pastuszyną połatanym i tamtędy