Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/429

Ta strona została skorygowana.

całkiem pod wiatr się wydrapał!“ Zjechałbym sobie po śniegu na huzyczce! Niech pęknie płócianka, niech zakrwawi się huzycia, niech kark złamię, niech głowę strzaskam na skałach. „Dość tych nor!“ mówił stary Cygan! Takie odmłodzenie!
— W skałach skończyć bez księdza? Pomyślcie gazdo — opamiętywał Poperecznyk.
— Duszo nieszczęsna! — wołał Tanasij. — Nie spódnicy się trzymaj, księżej ani babskiej, ino palca Bożego, a gdzież on?
— Na bezludziu w skałach nie Boży palec tylko czortowski, to wiem. — Mówił Poperecznyk jak gdyby z przekonaniem.
Tanasij nadąsał się także na Poperecznyka.
— Cóż za gadanie? Do bojahuzów tak mów, nie do mnie, tfu!



9

Nowy poryw wiatru uderzył od zachodu. Odległe szczyty i mgiełki zgasły, cały zachód zasłonił się szczelnie, i już ciął deszcz naprzód drobniutki, potem rzęśny, potem nawalny. Gołębie na dachu chaty ucichły. Dziedzic zakrywając zeszyt ogarnął się w płaszcz deszczowy. Niektórzy goście jasienowscy rozchodzili się po jednym do domu wśród pożegnalnych okrzyków i grania fłojer, inni schronili się z podwórza pod dachy. Tanasij stojąc na deszczu w koszuli i krótkich spodenkach Gawędowych przypomniał sobie:
— A gdzież moja manta?
— Przyniosę wam z komory — zgłosił się Foka.
— Nie, pójdę sam — postanowił Tanasij. — Mam tam jeszcze coś, prowadź, Maksymie.
Skręcili w furtkę na prawo i znów przechodząc przez przybudówki i ciemne zakamarki weszli do komory. Zanim Maksym skrzesał ognia, w kącie zaszurgotało coś i zajęczało jak małe kocię. Tanasij szeptał:
— Żal mu za świętem czy za gośćmi?
— On zawsze tak — mruknął Maksym.
— A może ktoś umrze? To z korzenia, to czułe, maca naokoło, martwi się — szeptał Tanasij.
— Wola Hospodnia — odparł Maksym.
Nie tylko w kącie, po całej ścianie rozpostarł się jęk. Tanasij szeptał do kąta: