mi Boże takie kłótnie do końca życia, i co za życie bez niego. — Z głębokim stękaniem bęcnął na ławkę i drzemał dalej.
— To prawda — uznał Foka — nie każdy ma cierpliwość dla niego, ale bez niego jakoś deszczowo...
— Smutno — potwierdziła Hrehorycha z ławeczki — on niepamiętliwy, on czemny.
— Czemny? — krzyczała Dmytrycha. — A nie słyszeliście, jak foszkał na gazdów, jak księdzu barabanił pod nos i pouczał.
— On samotny, stareńki — uparcie usprawiedliwiała Hrehorycha.
— Samotny? A któż by z nim wytrzymał, prócz tego garbusa? I ładnie mi stareńki, jak się przystawiał do tej smarkuli i do tej czuczurnej staruchy.
— On zmęczony — dziaukała jeszcze obronnie Hrehorycha.
Dmytrycha nie ustępowała:
— Zmęczony? A jak czubato napawił się na sam koniec. Spodnie blaszane, łydki gołe, a on, hajby namiestnik cesarski, tfu!
Zaroiło się po raz ostatni, reszta ludzi wysypała się z chat i z waternika, by udać się do domu. Z dołu przez mżący deszcz dolatywały tony skrzypki Gaweciowej i donośny śpiew Tanasija. Cała Szumejowa kiczera zasłuchała się. Niskie forteczne budynki oblepiły się ludźmi. Zieleń docierała z dołu przez deszcz, buchała w oczy z deszczu i z zielonego szumu, a wiatr to donosił, to dusił słowa bujnej nuty prokuriewskiej.
Na wysokij polonynci tepłyj witrec wije,
Zaszczebecze, rozwesełyt, swit widmołodije,
Oj zełena zełenynko, zełenyj switoczku,
Korenysy, zełenysy — — —[1]
Wiatr porwał resztę, nowy deszcz uderzył, rozszerzał się coraz silniej. Poperecznyk zgrzytnął:
— Słyszycie? Wychodzi tak: „Na moim hroboczku“.[2] Oj! kto wie czy za rok będziemy jeszcze jurijować z Tanasijem?