cie, ale nie jedźcie na Bystrec, bo ja dobrze czytam, co tu naokoło napisane.
— Cóż takiego?
— Nic dobrego.
Ksiądz roześmiał się.
— Od kiedyż ty umiesz czytać i co?
— Wszystko. Pytajcie raz w raz jak w szkole.
Przejechali obok malutkiej kapliczki w zagłębiu modrzewiowego gaju, spojrzeli przelotnie ku jej wnętrzu, ku jarzącym się świecom, uchylili kapeluszy. Objechali główny zakręt Rzeki i łęgi wraz z widłami rzecznymi, które z powodu suszy skurczyły się do kilku strug. Zbliżali się ku Synyciom, co sterczą na przeciwległym brzegu.
Wasyl był zupełnie trzeźwy, ale utrwaliły się w nim rytmy i powracały wyskoki, u których poczęcia są wyskokowe napoje. Mierzył zawzięcie oczyma skały Synyć, jakby natężał się do czytania. Stanął, nasłuchiwał, potem mówił poufnie:
— Czyż wy nie wiecie, który tam nocami czatuje pod skałami i po co?
— Nocami? Ależ teraz jest dzień.
— Dzień skończy się — mruknął Wasyl zasłuchany.
Stary ksiądz tym bardziej był trzeźwy, ale dopiero teraz otrząsnął się z sennej troski. Bo trzeźwy czy pijany, a do każdego przemawia Czeremosz, i niemało zapewniają, że warto go posłuchać — raz na trzeźwo, raz po pijanemu — jak daje znaki i to nie wszędzie jednakowe. Pod Babą Lodową to starzec spętany, tęskni, zwołuje na wiosnę pobratymy swoje, wody podziemne. Pod Synyciami to ogier grzywiasty, ale dla niektórych to czarny pies, na trzy psy, na cztery psy długi. A pod Sokolską Skałą to byk granatowy, co łyska gałami, szeroko omija skały i osłupiał w rozjuszeniu: rozwalić zaporę czy zawrócić ku źródłom.
Nie zawadzi to wiedzieć, a przekonać się nietrudno. Zwłaszcza pod Synyciami przed zakrętem Rzeki, tam gdzie uderzając nieustannie o prawy brzeg wyżłobiła sobie w skałach zatokę, zasłoniętą od słońca a zwróconą ku północy, zaś pod skałami głębię. Woda tam jest zawsze jednakowo przejrzysta czy w pogodę czy w burzę, podczas suszy czy w powódź. Nawet nocą o ile niezbyt ciemno, toń błyska stamtąd, jak aksamit zielonkawy i srebrnie zamszony. A czasem gdy już bardzo ciemno, zadrga tylko potrząsając pienistą grzywą. Stamtąd właśnie docierają do trzeźwych i do pijanych pomruki.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/445
Ta strona została skorygowana.