Pstrąg opuścił głowę i czekał potulnie, a ksiądz spoglądał życzliwie z konia. Podniósł palec.
— Wasylu, nie przechwalaj się. Nie znasz go jeszcze. Nie wiesz z jakiego rodu.
Ksiądz uśmiechał się zagadkowo, a Wasyl podnosząc gwałtownie obie ręce, jakby chciał bronić się od uderzenia, strącił sobie kapelusz. Nie podniósł go, lecz skoczył ku księdzu aż czub mu się rozwiał. Znów zapiał:
— Rodu nie znam? Z kurwy-matki czortowej — wybaczcie to słowo, Ojcze duchowny — jego ród. Ze zdrady, z hańby.
Ksiądz machnął ręką.
— No, jedźmy już dalej — uspokajał wesoło. — Wasylu, gadasz tyle, a powiem ci jedno. Czorta mocą czorta nie przepędzisz, ani mu rozkazywać nie będziesz. Bo jest tylko jeden cud z Łaski Bożej — to miłość i miłowanie. Wszystko inne to dym w oczy.
Wasyl znów zapuścił kłujące spojrzenie ku księdzu i zaśmiał się zuchwale, a ksiądz upomniał go twardo:
— Co, ty już i na mnie gały wytrzeszczasz?
Wasyl zmieszał się, lecz poderwał się zaraz.
— A nienawiść? A zemsta? to nie moc? Hoho! Dobrze! Po co mi zwady po karczmach, po co mi prześmieszki i przezwiska? Nie! Będę ich ciął czortem jak nożem z ukrycia! Będę ich wysuszał, strzałami dziurawił, głowy jadem-durijką zalewał. Niech opętają się i niech oszaleją!
Ksiądz przeraził się i rozkrzyczał się:
— Wasylu, Duch Święty z tobą! Nie bluźnij, bo wzbronię ci wstępu do cerkwi. Dla miłości wszystko znieść można: i głód i mękę i śmierć. I poszczą i biczują się i głodują, i na kolanach wędrują do miejsc świętych, wszystko dla miłości.
Wasyl przerwał szorstko:
— Tak się mówi, ale czyż molfary nie poszczą, nie razują, czy czarownicy czarnej soboty nie świętują dla zatraty wroga, tak aż sami wyschną i poczernieją?
Ksiądz przekonywał spokojnie:
— I cóż to warte? Tyle co inna zwada, ale życie całe można oddać dla miłości tylko. Bo któż zechce dla nienawiści je oddać i umartwiać się? Chybaby czortu na zawsze się poddał, a czort go zniewolił i pilnował. Broń Boże.
Wasyl wykrzyknął:
— Więc cóż mi zostaje? Kipieć, wrzątkiem przelewać się, grzać każdego i wszędzie, i w parafii i poza parafią?! Dolewać
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/448
Ta strona została skorygowana.