Po przybyciu do wrót grażdy wszyscy pozsiadali z koni. Wchodzących przez wrota gości obsypywano pszenicą i kukurydzą. Goście rozproszyli się. Jedni usiedli na gankach, inni na przybudówkach, inni w waterniku, inni znów przed zagrodą na trawie na liżnykach tam przygotowanych, inni na wyniesionych na carynkę krzesłach.
Tanasij usiadł na łące na liżnyku wraz ze swym hodowańcem Gaweciem. Gazda i muzykant cygański byli to ludzie z innych rodów, z obcych sobie światów. Jakże odmienni: Tanasij wysoki, tęgi, zawsze ożywiony, Gawecio niewielki, chudy, nieco pochylony, markotny. Gazda stary, a Cygan młody. Przecie, od kiedy usynowił stary muzykanta, nie rozstawali się. Tanaseńko chciał po trosze przyuczyć hodowańca do życia osiadłego, do gospodarki. Gawecio nie opierał się, nie przeczył, a ciągnął starego w swoją stronę: po zabawach, na chramy cerkiewne, na jarmarki. Tylko imię swe Aleko zmienił na Ołeksę.
— Widzieliście — szeptał Gawecio — to widoczne, ten, taki ot, wiecie jaki — Semenko czarny — leśny, pomaga mu... W mig zbuntowała się chudoba i uspokoiła się w mig.
— Semenko leśny? Może i takiego ma. Ale tylko tak do pomocy. Dobrze patrzyłem, widziałem: przeciął wszystką chudobę oczyma. Jakby związał do kupy. Ha, tak jak watahowie starowieczni... I widzisz? Pocieszyły się wszystkie biedactwa. Ty tego nie możesz wiedzieć, nie widziałeś, nie zobaczysz. A na Jurija to najlepiej się pokazuje.
— Czemuż na Jurija?
— Czemu? Bo wtedy chudobę wypędza się na swobodę, aby było tak jak z pierwowieku. A chudoba co? Boi się. Bezbronne biedactwa, może znijaczone, czy przez zimę czy przez pastuchów nieumiejętnych. A taki co ma oko, trzyma je jak oko boże. I cieszy się chudobą.
Cygan uśmiechnął się pod nosem. Tanasij zaciekawił się: