zniosą, a gdzie indziej dawno by ci już dali nauczkę. I czemu, za co? Bóg dał ci tyle darów, i patrz, jak ich używasz. A myślałem, że będzie z ciebie pociecha.
Wasyl znów wypulił oczy zuchwale. Odgrywając się wyrecytował zawzięcie werset z Psalmów:
— Napisane jest: „Ten, który zamieszkał w Niebiesiech, wyśmieje ich. Hospod pogrąży ich w szyderstwie, przemówi w gniewie, potrwoży lutością“. Tak niechaj będzie naszej sławnej Krzyworówni i naszej Huculii przeklętej. Tak im trzeba.
Ksiądz poczerwieniał, krzyknął bezbronnie jakby w rozpaczy:
— To czort cię uwodzi! Sczezaj czorcie! Zabraniam ci bawić się słowami świętymi. Zostaw mnie i idź sobie!
Wasyl puścił lejce konia, opuścił głowę, zamilkł ostatecznie. Na szczęście Pstrąg rozglądając się ciekawie, przypomniał sobie dalekie pastwiska. Zrzekł się powrotu i podreptał truchcikiem przed siebie. Wasyl dopędził go, zdjął kapelusz, pocałował księdza w rękę na pożegnanie. Patrzył jeszcze w ślad za nim, po czym skoczył na prawo w płaj ku Bereżnicy. Pobiegł nim w górę, jak gończy pies za zapachem i znikł w zaroślach.
Ksiądz kiwał głową i wzdychał. Spoglądał ku drodze żabiowskiej, bo tam czekało już nań sporo ludzi. Zwolennicy wczesnej wiosny żartowali: „Dobra nasza, stary jedzie, nie darmo jajka na dzień Spotkania nie popękały na mrozie.“ Przeciwnicy powątpiewali: „Ech! po co takiemu staremu pętać się aż pod wierchy przed Zwiastowaniem.“
Po przywitaniach pierwsze słowa zwrócone do księdza były: „Jak z pogodą? jak z wiosną?“
— Myślałem, że lepiej wiecie ode mnie — mówił ksiądz — bo ja prorok od tego głównie, co było wczoraj na obiad. Ha — ale —
Ktoś bąknął z tłumu:
— Przecież od grzechów mołodyć i dziewcząt z jutrza i pojutrza także, bo niepoprawne.
Ksiądz pominął dowcip i ciągnął dalej:
— Ale bez proroctwa wam powiem, że ta pogoda nie podoba mi się. No, nie żeniłbym się z taką. Ale może innemu się podoba, to niech się żeni.