że mamę widziałem, ale nie że przeklina, tylko że banuje za dziećmi.
Zełenyna poderwała się, jakby chciała wstać na nogi, upadła, ułożyła się jak przedtem, nie odpowiadała, a ksiądz wołał:
— Przestań przeklinać, klątwy nie wrócą ci synów!
Jak pociśnięta za guzik Zełenyna wyjęczała pośpiesznie znane już wszystkim zwrotki:
— Gdzież oni? W jakiej mogile? Gdybym wiedziała, polazłabym tam na czworakach. Gdybym wiedziała, kto ich zabił, darłabym go jak suka, oczy bym mu wydarła, ale nie — nie, oczy mu zostawię, niech płacze i on! Do końca świata będę wyklinać, po śmierci też, niech płaczą wszyscy.
Znów poderwała się, znów opadła, oprzytomniała i zaskrzeczała:
— Jedź, popyku, jedź na Bystrec ratować dusze. Dla szczęścia na tym świecie i na tamtym. A dla mnie co? Dla moich dzieci?
Ksiądz wołał głośno jakby walczył z szumem rzeki:
— Synowie twoi w ręku Boga, i Bóg was połączy. Przestań kląć, Wasyłyno! Patrz, twoje dzieci płaczą, twoi chłopcy proszą: „Mamo przestańcie, mamo, jedno dobre słowo!“
Zełenyna dusiła się skrzecząc:
— Abyś raz zdechł, popyku, z twoimi brechniami! Oj, naszczekam memu panu czarnemu, aby ci koniec zrobił, bo mu chudobę wykradasz.
Ksiądz przeprowadził Pstrąga kilka kroków naprzód, potem wgramolił się na konia. Gdy usadowił się i odsapnął, złożył ręce, zaczął się modlić szczególnie głośno. I znów Wasyłyna poderwała się:
— Ran nie tykaj! Nie wydzieraj mnie z gardła panu memu, bo za to on mi kiszki wyszarpie —
Ksiądz wołał zwycięsko słowami Psalmu:
— Dosłysz, Panie, modły nasze i niech krzyk nasz dojdzie do Ciebie. Nie zakrywaj przede mną oblicza, bo jestem w udręce. Nakłoń ucha ku mnie, odpowiedz na krzyk. Me serce rozbite, zwiędłe jak trawa, zapomniałem jeść mój chleb, od jęków kości me przekłuły skórę. Jak ptak w dzikim lesie, jak sowa na pustyni jestem, jak wróbel sam jeden na dachu. Nieprzyjaciele szydzą ze mnie, sprzysięgli się na mnie. Popiół łykam zamiast chleba, napitek mieszam z płaczem. To przez gniew Twój, Panie, boś Ty mnie podniósł, a potem cisnął na ziemię. Dni moje mijają jak cień, usycham jak ziele, ale Ty trwasz
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/454
Ta strona została skorygowana.