Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/458

Ta strona została skorygowana.

jak przystoi porządnemu umrzykowi spać sobie do Dnia Ostatecznego, taka nieświadoma dusza po pogańsku szasta się nocami. Trzepoce matka co umarła — do swoich dzieci, czasem wraca żona stęskniona do męża, a niejedna dusza do byle czego, do swych lubych kątów domowych, do jagniątek albo źrebiątek. Była raz taka babina, co podhodowała sobie właśnie kilka ślicznych kogucików, nie tak wielkich ale cętkowanych. Hardo spacerowały sobie te czubatki jak żołnierzyki na warcie złocono-czerwone, a babina im przed stajnią wciąż owsa sypała, sypała. A tu śmierć bezlitosna chap! I babina umierając płakała: „Ach, moje koguciki lube, doczekałam się was, a teraz mam was porzucać.“ No i pchała się znowu bidula po nocach do kurnika do swoich kogucików.
Są jednak i tacy, których dopiero śmierć ośmieli, aby wrogom i swoim odpłacić za wszystkie krzywdy. Hulają nad nim po nocach, szarpią go straszliwie, aż duszę z niego wypłoszą i tak go już uświadomią, że jego dusza wcale nie ma ochoty wracać do tego świata.
Aby ktoś nie pomyślał czegoś dwuznacznego o Antosieku, należy od razu powiedzieć, że nie był żadnym czarownikiem ani przemównikiem, nie machał rękami, nie zamawiał ni wodą, ni watrą, ni prądami z daleka ani modlitwami. Tylko w milczeniu machał żelazem, po prostu jak chirurg. Ale sam też żadnych prądów ani nasłań ni czarów, co szły od umarłych, nie obawiał się. Raz zmarły mąż prześladował żonę, kto wie za co, rzucając na nią wszystkim co było w izbie, czy to garnkami czy stołkami czy nawet beczką. Potem tak samo prześladował świadków, co przyszli nocować do baby jakby na ratunek. I wreszcie tak samo nie uląkł się przemównika, co wszystkie czary zgromadził wokół siebie i przez całą noc go wyklinał. Paskudny duch rozbił głowę także przemównikowi glinianym garnkiem. Gdy już nie było żadnej pomocy i nikt nie chciał nawet pokazać się w tej chacie, a baba uciekała na noc, gdzie mogła, Antosiek pomógł od razu jak zawsze. Poszedł o północy na cmentarz, uciął głowę nieświadomemu mężowi, położył mu ją między kolana i zaraz był spokój.
Nikt chyba nie powie ani nie pomyśli o Antosiekach, że byli to jacyś partacze dorywczy albo strachopudy nieuczeni, co tylko od wypadku, i tak ot sobie, pomagali. Nie! oddawali się temu zawodowi przez całe lata i tylko temu. Uczyli się z każdym umrzykiem coraz więcej, aż uwolnili Bystrec od wszystkich nieświadomych. Ani Antosiek nie ożenił się, ani