— Czemu się śmiejesz, synku?
— Boi się swobody? powiadacie — toż i człowiek się jej boi.
— Jak to?
— Mój diedyku, kiedy byłem dzieckiem, dopóki żyli moi rodzice, u naszych ludzi, tych wędrownych, no po prostu u Cyganów, cały rok było Jurija.
— Jakżeż to możliwe?
— Swobodni z pierwowieku, nie gnieżdżą się w norach, w dymach — tak mówią sobie. Nie boją się.
— Nie gadaj tak, Ołesoczku, takie życie, bez chaty, bez roboty — to włóczęgostwo wieczne. Albo i złodziejstwo.
— Nie mówcie tak, diedyku, nie znacie ich. Roboty jest sporo, tylko inna a ciągle nowa. Pamiętam mego dziada, całymi dniami grał na skrzypcach. Broń Boże mu przeszkodzić. I co? Swobodny był, honor miał — powiesili go w końcu. Jakiemuś plotkarzowi głowę siekierą rozpłatał. Tamten szeptał naokoło — szelma taki! — to, że marna gra dziadowa, to, że ukradł grę od drugiego. Łajdak! No i z tego w końcu sąd pański — dziada na szubienicę. A dziad się śmiał.
— Twardy taki?
Gdzie tam. Miękki, jak to Cygan. Płakał przy skrzypkach, sam widziałem. A pod szubienicą się śmiał. Aż im wszystkim się niesamowicie zrobiło.
— A czemuż to?
— Ha, czemu, dużo gadać, trzeba zaraz iść do chaty na obiad.
Tanaseńko zadumał się.
— Kto wie jak to naprawdę. — Powiadał: u nas ludzie mówią tak: „Cygana można rębać, a to go nie boli, palić ogniem, to go nie piecze, kiedy choruje, nie chory, kiedy umiera — nie na śmierć.“
— A wy sami jak myślicie, diedyku?
— Że taki człowiek jak i ja. Toć i chudoba, każda żywocina swoje ma, co ją boli. Ale czemuż tamten twój swojak nie twardy, powiadasz, a śmiał się?
— Ten stary Cygan, mój dziad, taki był: Zasądzili go na szubienicę. Mówią mu: „Masz tu księdza, żałuj za zbrodnie“, a on w śmiech: „Panowie, to darmo wszystko! Wy mi nic nie możecie zrobić. To puste. — Ja sobie z jednej wędrówki na drugą. A wy co? Tu w norach, a potem w grobach śmierdzących. Dość tych nor!“ — Swobodny był.
Tanasij kiwał głową.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/46
Ta strona została skorygowana.