Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/462

Ta strona została skorygowana.

sem ludzie na korabiu przewracają się na dół głowami, inni modlą się na kolanach, leżą krzyżem, kobiety zawodzą. No i fale baraszkują już po dobremu: „Pobawmy się tym orzeszkiem.“ I choć na żart, jak zaczną podrzucać, ludzie chorują, a ten i tamten nabił sobie siniaka. Narzekają, tylko jeden mądrzejszy upomina: „Cicho siedźcie, bo co będzie, gdy fale się rozgniewają.“
Pomódlmy się za tych, co wędrują morzami.
Niezwłocznie gorące modlitwy, westchnienia i szepty ogarnęły cmentarz. To był wstęp do kazania o Jonaszu.
— Jonasz — mówił dalej ksiądz — był bidniejszy od każdego z nas. Ot, pasał sobie może jakieś owieczki, zresztą nic nie miał tylko to, że mieszkał w swojej chatce. Za to dzień i noc był na służbie Bożej, bo był prorokiem, a to jeszcze gorzej niż być księdzem. No i budzi go raz Pan Bóg o północy i tak mu szepce: „Ubieraj się, sieroto, byle jak i zaraz zabieraj się z chaty i ze swego kraju także. I hajda w obczyznę! Do tego największego miasta, co trzech dni potrzeba, aby je przebiegnąć. Nazywa się Niniwe. Popatrz dobrze przed siebie, co im grozi. Widzisz? Ogień z nieba, zdeptanie, zagłada. Dlatego w te pędy biegnij tam i krzycz na nich strasznie. Krzycz na królów, na książąt, na panów, na generałów, na urzędy, na kupców i na lud pracowity także: „Panowie czy nie-panowie, dość tego, bo już do nieba dochodzi smród waszych grzechów, biada wam.“
Jonasz nie sprzeciwiał się, nie czekał do rana, choć ciemno było, bo ogień z nieba groził, ale nie oświecał. Tak jak stał zabrał się z chaty i ze swego kraju, wziął tylko te trochę groszy, co miał za bryndzę i za owce. A tu strach sypnął się na niego z trzech stron. Naprzód z wysoka ogień z nieba otwiera paszczę i czai się do skoku na grzeszników jak ryś. „Prędzej, ratuj, Bóg czyha!“ Gdyby tak któryś z was zobaczył, co grozi za dzień czy za tydzień krajowi waszemu czy innemu? Cóż zrobić wtedy? Krzyczeć czy zamknąć oczy? Ale nie dość tego, bo zaraz weń uderza drugi strach przed tymi bezbożnikami, przed tym bezmiernym miastem, co z daleka błyska za pustynią. Jakaż straszna obczyzna! I skąd jemu, pastuchowi krzyczeć na panów, na królów, bogaczy, na uczonych ludzi? A trzeci, największy strach ściska go przed musem Bożym, przed okiem Bożym. Zdębiły się te trzy strachy nad jego bidną głową, ściskają niebogę tak ściśle, jakby trzy kłody w darabie się zdębiły, za nogi, za brzuch, za szyję — tchu! Jak rato-