wać? Zamyka oczy, by ognia niebieskiego nie widzieć, odwraca się plecami do świateł zza pustyni i do bezbożników się nie pcha. I już mu trochę lepiej. A przed Bogiem zaczyna się chować. Ale jak? To jeszcze trudniej niż chować się przed słońcem. Popatrzcie zaraz na słońce i probujcie się chować.
Ludzie podnosili głowy do słońca, które uderzało prosto z nieba, ściskali się jak strwożone owce, wzdychali bezradnie, a ksiądz mówił dalej:
— Słonkowe oko idzie za wami ślad w ślad, ale tylko we dnie, a oko Boże o północy. I bidny Jonasz niby nic, niby idzie sobie na spacer — oko Boże za nim; on chowa się za drzewa, w uliczki do cienia, do jaskini wreszcie, chowa się w samą północ, w ciemność — oko Boże za nim.
Pokazując Jonasza jak skradał się, jak oglądał się poza siebie, jak opuszczał głowę na piersi, jak uciekał, ksiądz zginał się, schodził w pół daraby, chował się za belki, skakał za nie, potem chwytał się belek, pośpiesznie drapał się na wierzch, aż cały cmentarz śmiał się głośno, dzieci także, widząc, że ksiądz wcale nie straszny, owszem zabawny. Wtem wspiął się pośpiesznie na najwyższą kłodę i huknął, aż się poderwali w przerażeniu:
— Z czego się śmiejecie?! z kogóż się śmiejecie?! To wy wszyscy chowacie się przed Bogiem. Chowaj się, człowiecze, chowaj! Chowaj paskudne myśli, chowaj złe słowa szeptane, chowaj łajdackie a tajne czyny! Czy grzech przeciw ojcu i matce, przeciw mężowi czy żonie, przeciw bratu czy siostrze, czy przeciw sąsiadom, czy złodziejstwa, brechnie, obmowy, pogróżki, gwałty, bójki, zabójstwa, rabunki, z wszystkich sił chowaj się z tym przed Bogiem! Uciekaj do puszczy, uciekaj na węgierski czy na wołoski bok, w dalekie obce kraje gdzie cię nie znają, przebierz się w obcą skórę, w obce stroje, zataj wszystko, nie opowiadaj nikomu, nawet mowę zmień. Zamuruj się, nie spowiadaj się, zaklep grzech. A wtedy, nocą o północy wstanie ponad tobą oko Boże, przekłuje cię na wskroś, twoim własnym grzechem cię przebije, upoluje jak niedźwiedzia rohatyną. Dwa razy na jednym miejscu nie usiądziesz! Uciekaj wtedy dalej, schowaj się pod ziemię, na dno, na sam spód, do piekła, a tam dopiero przepali cię gniew Boży, gdy cię czorty jak sto psów, jak tysiące wściekłych psów z wywalonymi jęzorami dogonią i na widły żelazne do czerwoności rozognione nakłują. —
Z cmentarza dały się słyszeć głuche jęki, jak gdyby obu-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/463
Ta strona została skorygowana.